Obudziłam się na skraju łóżka, w jednej ręce nadal trzymając książkę, którą czytałam poprzedniego wieczoru. Podparłam się na rękach, po czym przetarłam niedbale oczy. Ziewając, spojrzałam na zegarek. Jasna cholera! Przecież miałam się spotkać z kuzynką o 10:00, a jest 11:20! Dodatkowo miałam dziesięć nieodebranych połączeń i trzy wiadomości... Szybko zerwałam się z łóżka, przebrałam z dresów w dżinsowe rurki i jasny sweterek, uczesałam włosy i przemyłam twarz. Chwyciłam telefon i odczytałam wiadomość od mojej kuzynki Brittany. No, super. Okazuje się, że Brit chce przełożyć spotkanie na piątą wieczorem i pyta, czy nie mam nic przeciwko... Czyli niepotrzebny pośpiech i nerwy... Ehh, ja to mam wyczucie. Odpisałam jej, że jestem jak najbardziej za, i poszłam coś przekąsić.
Wyszłam z recepcji z walizką i torebką w ręce, i ruszyłam w stronę centrum. Było wpół do piątej, a ja miałam nadzieję zdążyć, myślę, że z jakimś pięcio-dziesięcio minutowym spóźnieniem. Najwyżej. Przyspieszyłam kroku i głową pełną przewijających się przez nią myśli, ruszyłam przed siebie. Najtrudniejsze będzie dotarcie na Manhattan przez zatłoczone ulice i odnalezienie kawiarenki, w której miałam się spotkać z Brit. Myślę jednak, że dam sobie radę.
Szłam więc, a do mojej głowy zaczęły napływać dziwne myśli. Co z ojcem? Żyje? Nie upił się i po pijaku walnął w jakiś kant, zabił się.... Jezu, nie. Stop. Starałam się wyrzucać te myśli z głowy. Nagle poczułam wyrzuty sumienia, teraz, gdy nie ma już odwrotu. Ohh! Usilnie próbowałam myśleć o czymś innym. Niestety, mimo że nie było to związane z ojcem, miałam same czarne myśli i wizje. A co, jeśli nie znajdę pracy? Przecież nie będę siedzieć na głowie Brittany, która na pewno ma inne, ważniejsze problemy. Poza tym będę mieć wyrzuty sumienia; nie mogę pozwolić na to, aby moja kuzynka mnie utrzymywała. Rozmyślając nad tymi sprawami, zupełnie nie zauważyłam, że jest czerwone światło. Wpadłam na ulicę, a rozpędzony samochód zahamował gwałtownie; dopiero gdy usłyszałam pisk opon i zobaczyłam dym ze spalonej gumy, ocknęłam się. Wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie- odskoczyłam instynktownie do tyłu i z całym impetem spadłam na twardy asfalt. W ostatniej chwili podparłam się rękami, rozdzierając przy tym gwałtownie skórę, pod którą wpiły mi się drobne kamyki. Samochód będąc tuż przede mną, w końcu się zatrzymał, a ja niczego nie świadoma, zasłoniłam się ręką, obawiając się najgorszego. Gdy poczułam, że nadal żyję, otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Oddychałam szybko, serce waliło mi w piersi, miałam wrażenie, że słychać to w promieniu kilometra. Zobaczyłam, że z samochodu wysiada przerażony, młody, ale starszy ode mnie, mężczyzna. Podbiegł do mnie i podając mi wytatuowaną rękę, zapytał:
-Nic ci nie jest?
Byłam zdziwiona. Myślałam, że koleś wpadnie w szał, że wybiegłam mu na środek ulicy, nawet się nie rozglądając. Zauważyłam troskę w jego miodowych oczach, i nagle... Odniosłam wrażenie, że skądś go znam, że gdzieś już widziałam te oczy, te ułożone w seksownym nieładzie brązowe włosy. Wytężyłam pamięć i w końcu mnie olśniło. Przecież ten chłopak wygląda zupełnie jak ten z mojego snu... To było niesamowite i zarazem dziwne uczucie. Nie wiadomo dlaczego, zrobiło mi się bardzo gorąco, czułam jak krew pulsuje w moich żyłach.
-Wszy... Wszystko w porządku- wydukałam. Nie wiem dlaczego, ale jakoś onieśmielało mnie jego towarzystwo. Przyjrzałam mu się dokładnie. Wysoki, dobrze zbudowany i umięśniony brunet, o idealnej cerze, tajemniczych oczach i kuszących ustach. Ubrany w białą koszulkę z krótkim rękawkiem, czarne spodnie z krokiem i białe supry. Może to dziwnie zabrzmi, ale wyglądał perfekcyjnie. Pewnie nie może opędzić się od dziewczyn... Oh, co to za dziwne myśli mi przepływają przez głowę. Powinnam raczej pomartwić się tym, że już totalnie spóźnię się na spotkanie z Brit. Mimo, że musiałam już iść, wcale nie chciałam rozstawać się z przystojnym kierowcą czarnego Mustanga. Coś mnie do niego przyciągało, zwłaszcza intrygowały mnie jego oczy. Skrywały jakąś, hmm, mroczną? tajemniczą? W każdym razie jakąś historię. Jeszcze raz przypomniałam sobie o spotkaniu z kuzynką, więc powiedziałam:
-Przepraszam cię strasznie, ja się po prostu zamyśliłam, i... Jestem ci bardzo wdzięczna, że nie zrobiłeś mi awantury ani nic... Dziękuję jeszcze raz i ponownie przepraszam, ale teraz bardzo się spieszę, bo jestem umówiona na spotkanie..
-Jasne, nie ma sprawy- uśmiechnął się. Ma śliczny uśmiech. - Może cię podwieźć?
-Nie, nie trzeba. Nie chcę zawracać ci głowy, chyba gdzieś się spieszysz... -spojrzałam na zegarek. Kurczę. Dziesięć po piątej. No ładnie, Brit mnie zabije. Postanowiłam pożegnać się z chłopakiem, i sama nie wiem dlaczego, powiedziałam:
-Do zobaczenia.
-Mam nadzieję- odpowiedział tajemniczo i wsiadł do Mustanga. Ja zaś otrzepałam dłonie z kurzu i wyjęłam komórkę, żeby zadzwonić do Brittany.
-Hej, posłuchaj, ja cię strasznie przepraszam, ale miałam mały wypadek, i...
-Jaki wypadek?- nie dała mi skończyć.
-Opowiem ci wszystko jak się spotkamy.Będę za dziesięć minut. Do zobaczenia.
-Pa- rozłączyła się, a ja poprawiłam torebkę na ramieniu i ruszyłam szybko w stronę kawiarni.
-Hej Brit- uśmiechnęłam się do niej, gdy już weszłam do kawiarni. Ona wstała i przytuliła mnie mocno, bo czym wzięła moją walizkę i położyła ją pod stolikiem. Usiadłyśmy, a Brittany zapytała:
-Napijesz się czegoś?
-Ooo tak, zdecydowanie. Padam z nóg.
Dopiero teraz zorientowałam się, że dycham jak pies, a serce rozrywa mi pierś.
-No, to mów, co się stało? Jaki wypadek?
Starałam się uspokoić oddech, a kelner przyniósł nam zamówione lemoniady. Gdy już zaspokoiłam pragnienie, opowiedziałam Brit całą historię. Słuchała jej, przytakując głową, a gdy skończyłam, powiedziała:
-Wiem, kto to. On nie jest bezpieczny, lepiej na niego uważaj- miała dziwny głos. Nie wiem, o co jej chodziło. Przecież on był taki miły, i w ogóle... No właśnie, ON. Nawet nie wiem, jak ma na imię. Podzieliłam się tymi spostrzeżeniami z kuzynką.
-Mogło ci się wydawać, że jest miły, bo cię zauroczył. Nie ty pierwsza padłaś ofiarą jego wdzięku- odparła i zamyśliła się.
-Co, wiesz z doświadczenia?- wypaliłam. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale zdenerwowałam się. Próbuje mi wmówić, że koleś jest jakiś nie teges, bo sama być może się na nim sparzyła; ale to nie powód, żeby od razu mi go zohydzać, zwłaszcza że nawet go dobrze nie poznałam. Wolę sama sobie o kimś wyrobić opinię, niż zdać się na jakieś plotki.
-Oh, Brit, przepraszam cię... - powiedziałam zaraz, gdy zobaczyłam jej minę.-Ja po prostu... Oh, nieważne.Wybacz.
-Spoko, nie ma sprawy. To co, idziemy już? Jest pięć po szóstej.
-Okej, chodźmy.
Wyszłyśmy z kawiarni, a Brittany pomogła mi ciągnąć walizkę. Przez całą drogę milczałyśmy- ja nie miałam siły ani ochoty rozmawiać, a Brit była jakaś zamyślona. Przez całą drogę starałam się zapamiętać różne miejsca, obok których przechodziłyśmy, a które wydały mi się ciekawe. W końcu dotarłyśmy na miejsce. Brit mieszkała w "bloku", na ostatnim piętrze. Szłyśmy schodami, bo winda była aktualnie zepsuta. Byłam padnięta, miałam dość sporą walizkę i jeszcze musiałam ją tachać na ostatnie piętro, nie no to chyba jakiś żart! Bardzo nieśmieszny i dodatkowo okupiony moim kosztem. Gdy dotarłyśmy w końcu do mieszkania, dziękowałam Bogu, że to już koniec.
Weszłyśmy do środka. Rozejrzałam się dookoła; moim oczom ukazał się mini salon z kuchnią po lewej, dwa pokoje po prawej i łazienka naprzeciwko. Mieszkanie średniej wielkości, jak na razie nic specjalnego. Ustawiłam walizkę pod ścianą i skierowałam się w stronę łazienki. Otworzyłam drzwi; była wystarczającej wielkości, wyłożona białymi płytkami i wyposażona w duże lustro. Załatwiłam swoją potrzebę, spowodowaną wypiciem dwóch lemoniad, i poszłam do kuchni, gdzie Brittany przygotowywała już kolację. Chciałam jej pomóc, lecz ona powiedziała tylko:
-Drzwi od strony łazienki są do twojego pokoju, a ty teraz idź się wykąp, ja sobie poradzę.
Posłusznie więc chwyciłam walizkę i zaniosłam ją do pokoju. Pomieszczenie stosunkowo średniej wielkości, wyposażone w łóżko, szafę i biurko. To, co najbardziej mnie zraziło od razu, gdy weszłam, to kolor ścian. Były obrzydliwie zielone, kolor którego ja nie znoszę i który przyprawia mnie o wymioty. Ale cóż, będę musiała się z tym pogodzić, najważniejsze że mam gdzie spać.Wyjęłam więc z walizki bieliznę i piżamę, i udałam się wziąć kąpiel. Nalałam wody do wanny i dodałam jeden olejek zapachowy. Jestem nie przyzwyczajona do kąpieli w wannie, wolę orzeźwiający prysznic. Ale chciałam się odprężyć, więc gdy tylko wypełniła się prawie po brzegi, zanurzyłam się po szyję. Ogarnęło mną ciepło, a całe ciało się rozluźniło.
*
Wczoraj po zjedzeniu kolacji od razu poszłam spać, mając nadzieję na zebranie sił na dzisiejszy dzień. Mam zamiar od razu wziąć się za szukanie pracy, bo za niedługo będę musiała się dołożyć do opłaty czynszu, a do tego dojdą inne rzeczy i będę spłukana. Wstałam więc pełna energii, gotowa na dzień pełen wyzwań. Ruszyłam od razu w stronę łazienki, odbyłam swoją poranną toaletę, po czym poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Od razu w oczy rzuciła mi się kartka A4, która leżała na blacie wysepki. Brit na niej napisała, że już wyszła i wróci ok. 15-16. Hmm... Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie i zobaczyłam, że jest godzina dziesiąta. Czyli miałam sporo czasu. Miałam mały problem ze znalezieniem potrzebnych mi rzeczy do zrobienia sobie śniadania, ale w końcu mi się udało. Najedzona, byłam gotowa na szukanie pracy. Wyjęłam laptopa z walizki i wróciłam do kuchni. Nie miałam ochoty przebywać w "swoim" okropnym pokoju. Taaak, tak, może i jestem wybredna itd., ale trudno, nic na to nie poradzę. Wpisałam w wyszukiwarce nazwę platformy internetowej, w której mogłam znaleźć oferty pracy w Nowym Jorku. Przejrzałam kilka ogłoszeń i zastanowiłam się, jakiej ja w ogóle pracy poszukuję? Sprzątaczki, opiekunki, może kelnerki? Po krótkim namyśle stwierdziłam, że praca jako kelnerka jest całkiem w porządku. Zaczęłam więc przeglądać listę propozycji, z czego jedna zwróciła moją uwagę. Kliknęłam i zaczęłam czytać. Mhh, odpowiadało mi to: lokalizacja nie daleko, praca od godziny 18:00 do 22:00, do tego dobrze płatna i w przyzwoitym lokalu. Chwyciłam szybko komórkę i wpisałam numer, który podano w ofercie. Czekałam chwilę, aż w końcu po pięciu sygnałach odebrała jakaś kobieta.
-Dzień dobry, restauracja "Shine", w czym mogę pomóc?
-Witam, dzwonię w sprawie ogłoszenia... - odparłam. Modliłam się w duchu, żeby było aktualne.
-Ahh, tak. Chciałaby pani umówić się na spotkanie?
-Tak - wyprzedziła moje pytanie.
-Hmm... Więc niech pani prześle mailem swoje zdjęcie i najważniejsze informacje, wtedy napiszę kiedy mogłaby pani przyjść.
Podziękowałam, po czym pożegnałam się z tą kobietą, i szybko zarejestrowałam się na tej stronie. Wybrałam jakieś zdjęcie po czym napisałam kilka informacji o sobie. Zaczęłam się zastanawiać, czy jest w ogóle taka opcja, żeby mnie przyjęli. W końcu mam nieskończone 18 lat, uciekłam z domu... Zaczęłam się obawiać. Ehh, zobaczy się. Wysłałam maila, a po kwadransie dostałam odpowiedź:
"Proszę przyjść na spotkanie jutro o godzinie 15:00 do naszej restauracji. Dziękujemy za zainteresowanie."
Uhh, przynajmniej mam już załatwioną rozmowę o pracę. Tyle dobrze. O resztę pomartwię się potem z Brittany. Wyłączyłam laptopa, po czym zabrałam się za rozpakowywanie. Nie zrobiłam tego do tej pory, a miałam sporo czasu, więc poszłam do pokoju i wyjęłam wszystko z walizki. Przy okazji zrobiłam przegląd tego co wzięłam; najgorzej nie jest, ale szału też nie ma. Powiesiłam ubrania w szafie, kosmetyki zaniosłam do łazienki, po czym wzięłam się za sprzątanie. Wytarłam kurze, pościeliłam łóżko, umyłam okna i podłogę. Gdy skończyłam, było około pierwszej po południu. Do powrotu Brit z pracy zostało jeszcze trochę czasu a mi się nudziło, więc wysprzątałam całe mieszkanie. Gdy skończyłam, wszystko aż lśniło. Zadowolona z siebie, usiadłam w wysepce i wypiłam dwie szklanki soku. Gdy zaspokoiłam pragnienie, otworzyłam lodówkę. Niestety, hulał w niej wiatr, a ja nie miałam z czego zrobić obiadu. Zaczęłam się zastanawiać, co ja teraz zrobię, możliwe że Brit spodziewa się jakiegoś posiłku, a tu nic... Na szczęście, usłyszałam zgrzyt klucza z zamku; zobaczyłam, że moja kuzynka otwiera drzwi, w rękach ma siatki z zakupami, a na jej twarzy maluje się zdumienie. Nie spodziewała się, że wszystko tak ładnie posprzątam.
-Hej- przywitałam się.
-Heeej- odparła. -Wow, chciało ci się?
-Nie miałam co robić, więc...- powiedziałam i wzięłam od niej siatki, kierując się w stronę kuchni. Rozpakowałam je, a chwilę potem dołączyła do mnie Brittany.
-I jak tam dzień?- zapytała.
Opowiedziałam jej więc o tym, że jutro mam rozmowę o pracę, podzieliłam się z nią moimi rozterkami tej pracy dotyczącymi, aż w końcu zabrałyśmy się za robienie, w tej sytuacji, obiado-kolacji.
*
Wyszłam z mieszkania i zeszłam po schodach na dół. Gdy otworzyłam drzwi, uderzył mnie gorąc spalin samochodowych. Chciałam się przejść, więc skierowałam się w stronę parku. Szłam równym tempem, rozmyślając nad różnymi sprawami. Za parę dni będę mieć 18 lat. Będę więc już zwolniona z obowiązku z chodzenia do szkoły. Matura... Nie jest mi teraz potrzebna. Zdam ją, jak już uporządkuję sobie życie. Za dwa miesiące zaczynają się wakacje. Ale w tym roku nie odbiorę świadectwa... Już nie zobaczę się z Sam, nie pójdziemy razem na lody, nie pojedziemy na plażę. Ale też już nie będę musiała znosić krzyków ani awantur mojego pijanego ojca, ani bać się wracać do domu. Dotarłam do parku; było już prawie ciemno. Miałam zamiar tylko się przewietrzyć i wrócić do mieszkania. Szłam więc alejką, rozkoszując się ciepłym powietrzem i lekkim wiaterkiem, który muskał moje włosy. Było bardzo cicho, nikogo nie widziałam. Jakoś się tym nie przeraziłam. Nagle tą cudowną ciszę przerwał dzwonek mojej komórki. Sammie.
-Cześć Isabelle- jej głos był zmartwiony. -Gdzie ty się podziewasz? Martwię się o ciebie, byłam u ciebie w domu ale nikt nie otwierał...Co się stało?
Było mi głupio. Oszukałam, a właściwie nie powiedziałam nic jedynej osobie, której mogłam zaufać. Nie zrobiłam tego, bo przecież wiedziałam że Sam będzie chciała wybić mi ten pomysł z głowy i zrobi wszystko, żeby nie dopuścić do mojej ucieczki. A ja nie potrzebowałam więcej problemów, i tak miałam ich już wystarczająco dużo.
-Sam, ja...- zaczęłam, ale nie dokończyłam. Usłyszałam jakieś głosy i instynktownie schowałam się za drzewem. W mroku dojrzałam dwie postacie, byli to mężczyźni. Jeden miał uniesione do góry ręce w geście jakby poddania się, ale zarówno sugerujące pokój, a ręka drugiego mężczyzny była zwrócona w jego stronę. Poczułam gęsią skórkę na plecach. Poczułam, że nie czuję się bezpiecznie i że zagraża mi niebezpieczeństwo. Szepnęłam do komórki:
-Wyjaśnię ci wszystko kiedy indziej, teraz muszę kończyć- i nawet nie dając jej odpowiedzieć, rozłączyłam się.
Przyjrzałam się dokładniej temu mężczyźnie, który swoją rękę miał skierowaną w stronę tego drugiego. Wytężyłam wzrok i dostrzegłam, że on coś trzyma z dłoni. Nie mogłam odgadnąć co to jest, aż w końcu mnie olśniło: pistolet. Chciałam uciekać, ale byłam za bardzo sparaliżowana strachem. Jednocześnie czułam, że jeśli stanie się to co myślę, to ktoś może umrzeć i to tylko dlatego, że jedyny świadek uciekł z miejsca zdarzenia. Nie chciałam mieć potem wyrzutów sumienia. Wytężyłam słuch i usłyszałam, jak koleś z pistoletem mówi:
-Kasa ma być na jutro, rozumiemy się?- miał niski, nieprzyjemny głos.
-Nie dam radę na jutro!- odparł ten drugi.
-Musisz się postarać, bo inaczej... - odblokował magazynek. Boże, Boże, ratuj!
-Na pojutrze- powiedział stanowczo tamten.
-Nie dyskutuj ze mną śmieciu, bo inaczej załatwię cię tak jak twojego koleżkę.
O matko. Ze strachu trzęsły mi się ręce i nogi, i siłą powstrzymywałam się od wydania jakiegoś dźwięku lub spowodowania szmeru. Przeżegnałam się i czekałam, co stanie się dalej. Zobaczyłam, że ten z pistoletem cofa się i rusza w przeciwną stronę do tej, gdzie ja stałam. Odetchnęłam trochę; nie wiem co by się stało, jeśli by mnie tu zastał. Możliwe, że swoją obecność tu przypłaciłabym życiem.
-Jeszcze cię załatwię skurwysynie- usłyszałam głos zastraszanego mężczyzny. Teraz uświadomiłam sobie, że skądś już go znam, tylko teraz brzmiał inaczej. Nie minęła sekunda, gdy tamten odwrócił się gwałtownie i pociągnął za spust. Usłyszałam huk, po czym krzyk zranionego mężczyzny. Kula trafiła go w nogę. Ledwo powstrzymałam się od krzyknięcia, musiałam zasłonić sobie usta dłonią. Parędziesiąt centymetrów wyżej, i już by nie żył. Właśnie byłam świadkiem strasznego wypadku. Zobaczyłam tylko, jak postać pochyla się nad zranionym i szepce coś, czego nie dosłyszałam, po czym znika w mroku.
Odczekałam chwilę, po czym podbiegłam szybko do rannego. Uklęknęłam przy nim, a gdy podniósł głowę, zobaczyłam kto to był. Nie mogłam w to uwierzyć.
-To... To ty?- szepnęłam przerażona.
Kierowca Mustanga...
_______________________________________________________________________________
Bardzo proszę o szczere komentarze, zależy mi na Waszej opinii. Muszę wiedzieć, czy jest sens dalej prowadzić tego bloga.
Jeśli czytacie tego bloga, to bardzo proszę o rozsyłanie linków.
Dzięki wielkie.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ