wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział trzeci

Szybkim krokiem skierowałam się w stronę banku. Musiałam sprawdzić, czy ciocia przysłała mi już pieniądze- inaczej mój plan nie wypali.
Moja ciocia razem w wujkiem mieszkają w Kanadzie, w Toronto. Są bardzo bogaci i po śmierci mojej mamy zaczęli przysyłać mi pieniądze na konto, które również oni mi otwarli. Tylko tak mogli mnie wspomóc, ponieważ nie było możliwości abym z nimi zamieszkała; oboje są cały czas w rozjazdach i nie mieliby czasu załatwiać mi nowej szkoły itd. Pieniądze te bardzo mi pomagały, bo dzięki nim nie głodowałam i mógłam ubrać się normalnie. Większość moich znajomych wiedziała, że mój ojciec jest pijakiem, ale żaden z nich nie wiedział, co się dzieje kiedy zastaje mnie w domu. Żaden nie wiedział, jakie piekło przeżywam prawie codziennie. Nigdy nikomu się nie przyznałam, a siniaki zakrywałam podkładem lub wmawiałam standardowe teksty, jakie chłopcy próbują wcisnąć matkom, gdy się bili. Nikomu nawet nie przeszło przez głowę, że może być inaczej i że siniak na policzku nie jest od tego, że spadłam w nocy z łóżka.

Stanęłam w kolejce do kasy. Przede mną stały jeszcze trzy osoby, więc spokojnie miałam czas na wyjęcie dokumentów. Kiedy w końcu nadeszła moja kolej, trochę zdenerwowana poprosiłam o przekazanie mi informacji o stanie mojego konta i podałam jego dane. Na szczęście! Okazało się, że ciocia wysłała już pieniądze i mógłam być już bardziej spokojna. Poprosiłam kobietę o wypłacenie mi sumy tysiąca ośmiuset dolarów. Ciocia przysyła mi po 1500$ miesięcznie, lecz zostało mi jeszcze trochę pieniędzy, które zaoszczędziłam. Na koncie zostało mi jeszcze 300$, których postanowiłam nie wypłacać teraz. Stwierdziłam, że potem mogą mi się bardzo przydać.
Wyszłam z banku zadowolona, z pieniędzmi w torebce i ruszyłam w stronę domu. Spojrzałam na zegarek- jest za dwadzieścia szósta. Szłam powoli. Wolałam mieć pewność, że ojca nie będzie w domu. Niespodziewanie zobaczyłam go, jak idzie w stronę monopolowego. Aż dziw, bo nie był tak pijany jak zwykle. Schowałam się za drzewem, żeby mnie nie dostrzegł i poczekałam aż wejdzie do sklepu. Gdy już zatrzasnęły się za nim drzwi, ruszyłam truchtem i szybko skręciłam w lewo. Do domu zostało mi jeszcze pięćset metrów, więc wyjęłam słuchawki i podłączyłam je do telefonu. Nie musiałam się obawiać, że ojciec zawróci w stronę domu- zawsze o tej porze idzie się gdzieś nachlać z "kolegami". Włączyłam ulubioną piosenkę i poprawiając torebkę na ramieniu, przyspieszyłam kroku. Obejrzałam się jeszcze raz za siebie i już spokojna, odpłynęłam do swojego świata marzeń.

Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Byłam sama w domu. Od razu skierowałam się do swojego pokoju, by odnieść torebkę, po czym wróciłam na dół, do kuchni, żeby zrobić sobie kolację.
W pokoju zamknęłam się na klucz i usiadłam na łóżku, jedząc grzanki z nutellą i popijając sokiem. Gdy skończyłam, otarłam usta i rozejrzałam się po moim pokoju, który za parę godzin miałam opuścić na zawsze. Przebiegłam wzrokiem po ścianach; dwie naprzeciwległe były fioletowe, przy jednej z nich stało moje łóżko i mała, biała toaletka. Na drugiej znajdowała się duża, rzeźbiona szafa. Jedną z dwóch kremowych ścian zdobiły zdjęcia: moje, mojej mamy i taty, zanim nie stał się alkoholikiem. Na naprzeciwległej było biurko, a przy nim krzesło obrotowe. W końcu wstałam z łóżka, wyjęłam z szafy walizkę i zaczęłam się pakować. Najpotrzebniejsze ubrania, kosmetyczka o zmniejszonej zawartości, apteczka i jakieś inne, przydatne rzeczy. W końcu otworzyłam szufladę mojego biurka, w której znajdowało się zdjęcie moje i mojej mamy. Było zrobione dwa miesiące przed śmiercią mamy i jest to moje ostatnie zdjęcie z nią.
Mama zmarła na raka. Jakiś czas po tym, jak ojciec zaczął pić, u mamy zdiagnozowano nowotwór. Na badania jeździłam z nią ja; to był najtrudniejszy okres w moim życiu: walka o przeżycie mamy i stale pijany tata wyrzeźbiły trwały ślad w mojej psychice jeszcze wtedy dziecka. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Mama bardzo źle się poczuła, mówiła że strasznie jej duszno i że kłuje ją w piersi. Wystraszyłam się wtedy strasznie, bo w jedym momencie mama zrobiła się bardzo blada, zupełnie jakby krew nie dopływała do jej twarzy. Trochę wtedy spanikowałam i nie wiedziałam co robić, dałam mamie jakieś tabletki o które prosiła, a które przepisał jej lekarz, i powiedziała że czuje się lepiej. W końcu całkiem jej przeszło, a ja się uspokoiłam. Ale tydzień później mama poczuła znów to samo, tylko że ze zdwojoną siłą. Postarałam się opanować i zadzwoniłam na pogotowie, bo tabletki nie pomagały. Ratownicy znaleźli się u nas w ciągu 10 minut. Zabrali mamę do karetki, a ja musiałam zostać w domu bo nie mógłam jej towarzyszyć w ambulansie. Szybko postanowiłam poprosić o pomoc sąsiada, który zgodził się odwieść mnie do szpitala. Zostałam tam wtedy na noc. Nie zmrużyłam oka. Co chwilę się uspokajałam i płakałam, na zmianę. W końcu głowa bolała mnie tak bardzo, że zasnęłam na ławce w korytarzu. Obudził mnie jakiś lekarz i zapytał, czy jestem sama i na kogo czekam. Potem ja zapytałam, co z mamą. I wtedy przeżyłam wstrząs: dowiedziałam się, że mama ma raka serca. Później, że zostało jej około siedmiu miesięcy życia. Prosiłam, żeby wpuszczono mnie do niej, ale nie chcieli się zgodzić. Pielęgniarka zaprowadziła mnie do recepcji, tam pani poczestowała mnie czymś, a ja przez cały czas płakałam. Nie mógłam znieść myśli, że za parę miesięcy mamy już nie będzie i że będę musiała żyć z ojcem.
Podczas choroby mamy ojciec starał się mniej pić, ale po jej śmierci nie wytrzymał. Podczas pogrzebu i tydzień później, gdy przyszedł ktoś z opieki sprawdzić, jak sobie radzimy, ojciec był trzeźwy. Był, dopóki opieka przestała się nami interesować i do tej pory nie zjawili się ani raz. Nawet jeśli by przyszli, to i tak nic by to nie zmieniło. W każdym razie ja po pogrzebie mamy zupełnie straciłam chęć życia i unikałam jakichkolwiek kontaktów z ludźmi. Wtedy nie musiałam udawać- wszyscy wiedzieli, że zmarła moja mama i że nie mogę sobie z tym poradzić. Przez pewien czas chodziłam do psychologa szkolnego, ale gdy zaczęła mnie wypytywać, jak radzimy sobie z ojcem, przestałam do niej chodzić.

Przejechałam palcem po ramce zdjęcia i je pocałowałam.
-Tęsknię mamusiu - wyszeptałam. Przyłożyłam zdjęcie do serca po czym schowałam je do walizki. Musiałam zrobić jeszcze tylko jedno.
Przekręciłam klucz w drzwiach, wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę sypialni. Weszłam tam po cichu, nie zamykając za sobą drzwi by słyszeć, gdyby ojciec wrócił. Zaczęłam otwierać wszystkie szuflady. Gdzieś to przecież musi być! Powyjmowałam różne papiery i zaczęłam przeglądać koperty. Nagle zauważyłam trochę wyblakły napis który widniał na jednej z nich:
"Do mojej córki"
Byłam ciekawa co to było. Otworzyłam zapieczętowaną kopertę i od razu rozpoznałam pismo mamy. Zaczęłam czytać.
                        Kochana Isabelle!
Przed śmiercią chciałabym ci coś wyjaśnić, ale nie mam już siły, żeby powiedzieć ci to ustnie.
Hmm... Nie wiem jak zacząć. Pamiętasz może ten dzień, w którym strasznie się z tatusiem pokłóciłam?

Tak, pamiętam. I to nawet za dobrze. Czytałam dalej:

Zastanawiałaś się pewnie, o co... Nie miałam nigdy odwagi ci tego powiedzieć, a teraz nie zostało mi nic innego niż napisanie listu.
Dwa lata przed Twoimi narodzinami poznałam na wyjeździe pewnego mężczyznę. Od razu znaleźliśmy wspólny język. W końcu zaczęłam mu się zwierzać z moich problemów. Świetnie mnie rozumiał, przy nim czułam się kochana i potrzebna.

Nie rozumiem. To przy tacie tak się nie czuła? Przecież byli szczęśliwym małżeństwem...

Pewnego razu doszło do czegoś więcej... Nie chciałam tego, bo kochałam Twojego tatę, ale to stało się tak nieoczekiwanie, pod wpływem emocji... Wróciłam z tego wyjazdu, nie powiedziałam ojcu, że miałam romans. Jakiś czas później okazało się, że jestem w ciąży. Tata myślał, że to jego dziecko, a ja postanowiłam nie wyprowadzać go z błędu... I kiedy po trzynastu latach Twój tata dowiedział się, że nie jesteś jego dzieckiem, które kochał, pielęgnował i o które dbał, nie mógł się z tym pogodzić. Znienawidził i mnie, i ciebie. To dlatego zaczął pić...
Proszę cię córeczko, nie miej mi tego za złe. Mam nadzieję, że mi wybaczysz...
                                                          Mama

Przeczytałam ten list jeszcze parę razy. Nadal nie mógłam uwierzyć w to, co tam było napisane. To jakiś żart, prawda? ... Po policzkach spłynęły mi słone łzy. Poczułam się jakaś zdradzona, oszukana... Ciężko było mi się z tym pogodzić. Zwłaszcza teraz, gdy postanowiłam uciec. Przez 17 lat żyć w nieświadomości, myśląc że rodzony ojciec cię nienawidzi, cierpieć krzywdy... To gdzie był wtedy i gdzie jest teraz ten prawdziwy ojciec? Czemu się mną nie interesował? A mama... Zdradziła tatę. Nie mógłam tego zrozumieć. To nie mieściło się w mojej głowie. Zmięłam list w dłoni i włożyłam go do kieszeni bluzy. Po chwili znalazłam to, czego szukałam. Udałam się do łazienki- musiałam wziąć prysznic, który oczyści mnie ze wszystkiego. Zdjęłam ubranie i weszłam do kabiny. Odkręciłam kurek i poczułam, jak oblewa mnie fala ciepła. Zamknęłam oczy i starałam się zapomnieć o wszystkich problemach.

Kiedy wyszłam z prysznica, była godzina 22:05. Sprawdziłam, czy wszystko mam i nastawiłam budzik na czwartą dziesięć. Zmęczona po dzisiejszym dniu, zasnęłam jak dziecko.
Spacerowałam po parku; było ciepło, słońce przygrzewało, a pod stopami szelesciły jesienne liście. Byłam szczęśliwa: wyzwolona od wszystkich zmartwień i problemów, nie musiałam martwić się o jutro. Nagle zobaczyłam nadbiegającego z naprzeciwka chłopaka; nie zdążyłam przyjrzeć się dokładnie jego twarzy, zauważyłam tylko brązowe, rozwichrzone włosy, i poczułam uderzenie w ramię- to brunet przebiegając, natknął się na mnie. Biegł szybko, jakby przed czymś uciekając. Gdy mnie wyminął, obejrzał się za siebie i czas jakby się zatrzymał; spojrzałam w jego miodowe oczy i oniemiałam. Zobaczyłam w nich jakby tęsknotę, smutek, lecz zarazem radość... Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Obejrzałam się znowu za siebie, ale chłopaka już nie było...
Usłyszałam dzwonek budzika. Otworzyłam oczy i podpierając się na rękach, uniosłam tułów. Uhh, co za dziwny sen. I te oczy... Zupełnie jakbyśmy się znali, a przecież nigdy w życiu nie spotkałam chłopaka o takiej twarzy. Aaa, zresztą. Nie miałam czasu nad tym rozmyślać, bo nie miałam go dużo. Wstałam szybko, wyjęłam z szafy czarne rurki, szarą bluzę z kapturem, uczesałam włosy w wysokiego kucyka i zabrałam z krzesła torebkę i walizkę, ruszyłam na palcach po schodach. Słyszałam chrapanie w sypialni- czyli ojciec już wrócił i śpi jak zabity, więc nie mam się czego obawiać. Pewnie będzie tak spał do dziesiątej. Przemyłam twarz, pociągnęłam raz rzęsy tuszem i zabrałam się za śniadanie. Umyłam zęby, po czym założyłam moje nike, kurtkę, chwyciłam uchwyt walizki i przewiesiłam przez ramię torebkę. Upewniłam się jeszcze, czy są w niej pieniądze, po czym otworzyłam drzwi. Obejrzałam się jeszcze za siebie. Żegnaj domie, żegnaj tato, żegnajcie wszystkie wspomnienia... Już się nie zobaczymy. Wychyliłam się na zewnątrz i trochę niepewnie postawiłam stopę za progiem. A więc zaczynam nowy i mam nadzieję, lepszy rozdział w swoim życiu.


__________________________________________
Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim, którzy czytają tego bloga:)
Inf.: dla nie mogących się doczekać wkroczenia Justina- pojawi się on w 5 rozdziale, więc bądźcie cierpliwi:)

Mam ogromną prośbę: jeśli ktoś robi szablony lub zna takiego kogoś, to proszę o kontakt: he4rtbreak3r@gmail.com
To bardzo ważne, będę bardzo wdzięczna za pomoc:)

Rozdział drugi

Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami. Słyszałam, jak ktoś pijanym krokiem przemieszcza się po parterze: najpierw po przedpokoju, potem w kuchni, a następnie usłyszałam, że wspina się po schodach. W duchu modliłam się, żeby nie przyszło mu do głowy zapukać do mojego pokoju. Bo w tej sytuacji "zapukać" znaczy tyle, co wywalić drzwi razem z zawiasami. Tym razem miałam szczęście. Ojciec był zbyt najebany, żeby o mnie pomyśleć. Usłyszałam, że kieruje się w stronę sypialni, po czym zatrzaskuje drzwi i już ledwie dosłyszalny dźwięk, jakby padał na łóżko. Spojrzałam na komórkę, dochodziła ósma. Odczekałam chwilę, aż zaśnie i wstałam, po cichu zaczynając zbierać się do szkoły.
Zeszłam po schodach na palcach i poszłam do kuchni przygotować sobie śniadanie. Wyjrzałam przez okno- w duchu dziękowałam Bogu, że było dziś chłodno, bo mogłam spokojnie założyć długi rękaw i dżinsy, żeby nikt nie zauważył moich ran. Rozpuściłam włosy, gdyby przypadkiem zsunęła mi się bluzka i widać by było szramę na karku. Zjadłam, założyłam moje Nike i kurtkę, przewiesiłam torbę przez ramię i wyszłam na zewnątrz.
Podjęłam decyzję.
Ruszyłam do szkoły z odrobinę lepszym nastawieniem.

W szkole byłam nieobecna. Cały czas myślałam o tym, co zamierzałam zrobić. Szłam przez korytarz, rozważając jeszcze raz wszystkie "za" i "przeciw" pomimo, że już przecież podjęłam decyzję. Zamyślona nie zwracałam w ogóle uwagi, jak idę, więc oczywiście w pewnym momencie poczułam dość silny wstrząs, po czym pstryknięcie palcami.
-Hej, obudz się - usłyszałam czyjś głos. Na pewno męski; nie wyczułam w nim gniewu, zniecierpliwienia i tym podobnych, tylko życzliwość.
-Aa, przepraszam - bąknęłam i już chciałam wyminąć osobę, na która wpadłam, ale następne zdanie sprawiło, że musiałam zatrzymać się na chwilę i odpowiedzieć.
-Jestem Carol - uśmiechnął się chłopak. - A ty?
Jest dość wysokim, dobrze zbudowanym blondynem, o jasnej cerze, miłym uśmiechu i niebieskich oczach. Jest przyjstojny, temu nie mogę zaprzeczyć.
-Isabelle- odparłam, uśmiechając się blado. -Przepraszam cię, ale się spieszę. Na razie.
Uśmiechnęłam się na pożegnanie i ruszyłam szybkim krokiem w stronę windy. Przeszłam parę metrów, skręciłam w boczny korytarz i na samym jego końcu znów chciałam skręcić, lecz poczułam jakąś dłoń na swoim ramieniu.
-Isabelle - szepnął Carol. Zupełnie się tego nie spodziewałam i miałam ochotę wejść w końcu do tej windy, ale opanowałam się i odparłam jak najmilej umiałam:
-Tak?
-Masz dzisiaj jakieś plany na wieczór? - zapytał.
No, no, tego się nie spodziewałam. Przeanalizowałam wszystko, co musiałam dzisiaj zrobić i nawet jeśli bym chciała, nie mógłam się z nim spotkać.
-Przykro mi, ale dzisiaj cały dzień jestem zajęta... -Odparłam po chwili, udając smutek. Nie miałam ochoty iść na żadne spotkanie.
-Ahh, szkoda. Może innym razem.
-Może... - nie chciałam tego, ale zabrzmiało to tak jakoś smutno i nienaturalnie, jakbym cały czas myślała o czymś podczas tej rozmowy. Bo tak naprawdę nie ma żadnego "może", nie będzie żadnego spotkania "innym razem". Sama nie wiem, co tak naprawdę będzie. Wiem tylko, że muszę uciec.
-To... - Chłopak zawahał się przez chwilę. - Może dam ci swój numer? Jeśli zmienisz zdanie, zadzwoń.
-Okej -odparłam niepewnie. Trochę było mi żal Carola. Ale przecież nie mogę mu obiecać czegoś co jest niemożliwe tylko po to, żeby z jego twarzy zniknął smtek. Jestem osobą wrażliwą i nie lubię, gdy ludzie są smutni i cierpią, mimo że sama jestem krzywdzona. Może nie chcę żeby ktoś kogoś ranił dlatego, bo sama wiem jaki to ból? Chyba dlatego... ."Weź się w garść", pomyślałam. Wymieniliśmy się numerami, po czym pożegnałam się z nim i wsiadłam do windy. Nacisnęłam guziczek i czekałam, aż znajdę się na trzecim piętrze. W końcu winda zatrzymała się, a ja wysiadłam. Nagle usłyszałam jakiś głos:
-Hej, Isa, poczekaj!
Obróciłam się w stronę z której słyszałam prośbę i zobaczyłam Samanthę. Była zdyszana, trochę spocona, miała zgięty tułów i podpierała się rękami o kolana. Uniosła jedną do góry i powtórzyła:
-Zaczekaj.
Poczekałam więc, aż do mnie dojdzie i złapie oddech. Najwyraźniej biegła po schodach podczas gdy ja jechałam sobie spokojnie w windzie.
-Nie było by wygodniej w windzie? - Zaśmiałam się.
-Ohh, no bo zanim zdążyłam dobiec do windy to się już zamknęła więc pobiegłam schodami -wydyszała.
-Więc co sprawiło że podjęłaś taki wysiłek? - Uśmiechnęłam się znowu. Lubię Sam. Jest miłą brunetką o ślicznej karnacji, której zazdroszczą jej wszystkie dziewczyny w szkole. Ma śliczne małe usteczka i ładne, czekoladowe oczy. Nie maluje się w ogóle, więc wdzięku dodaje jej naturalny, dziewczęcy wygląd.
-Widziałam, że rozmawiasz z Carolem i wydawał się jakiś smutny, więc teraz chciałabym się dowiedzieć, o czym była rozmowa- odparła jednym tchem.
-Hmm... Chodź, pójdźmy już pod klasę- powiedziałam.
-No więc?- zagaiła znowu Sammie, gdy spacerowałyśmy po korytarzu, kierując się w stronę klasy od biologii.
-No... Carol chciał się dzisiaj ze mną umówić na wieczór. - wreszcie to powiedziałam. Nie jestem typem dziewczyny, które strasznie podekscytowane lecą i rozpowiadają każdemu z kim się umówiły, żeby tylko się pochwalić jakie to one mają "branie"...
-Aaaaa! - Zapiszczała radośnie Sam. -I co? Zgodziłaś się? - zapytała z nadzieją w głosie.
-Nie.
-Jak to!? Carol jest jednym z najprzystojnieszych chłopaków w szkole i zaprosił cię na randkę, a ty tak po prostu mu odmówiłaś? - odparła niedowierzając, kładąc nacisk na "tak po prostu". Zatrzymałam się i stanęłam naprzeciw niej.
-Sammie, posłuchaj. Mam dziś do załatwienia kilka naprawdę ważnych spraw i nie mam głowy do randek, tym bardziej po wczorajszym dniu... więc proszę cię, daj spokój i skończmy temat, hm?
Ups. Wyrwało mi się... Teraz Sam będzie się dopytywać, co się wczoraj takiego wydarzyło.
-Aa... Co po wczorajszym dniu? Coś się stało? - tak. Stało się. Ojciec znowu mnie bił. Ale zamiast tego powiedziałam tylko:
-Ahh, nic. Po prostu ciężki dzień. Wiesz, nie mam ochoty o tym rozmawiać, okej?
-Jasne. Ale pamiętaj, że jeśli masz jakieś kłopoty, zawsze możesz na mnie liczyć; pomogę ci, chociażby rozmową - uśmiechnęła się.
Zrobiło mi się tak jakoś miło. Bo tak naprawdę nie miałam przyjaciół, z którymi mogłabym szczerze porozmawiać, którzy wsparli by mnie w ciężkich chwilach; miałam tylko znajomych, z którymi rozmawiałam o jakichś błachostkach. Wtedy, gdy ojciec zaczął pić, uznałam że nie chcę nikogo mieszać w moje życie prywatne ani obarczać kogokolwiek moimi problemami. Po prostu starałam radzić sobie z tym wszystkim sama, ale też byłam mało ufna, odkąd ojciec tak diametralnie się zmienił. Moje życie wywróciło się wtedy do góry nogami i chciałam być sama. Przez pewien okres czasu z nikim nie rozmawiałam, cały czas byłam smutna i przygnębiona, nauczyciele się martwili... Ale jaka miałam być, kiedy mój własny ojciec się mnie wyparł, nienawidził mnie, odrzucił tak nagle, a ja nie wiedziałam, dlaczego. To był okropny cios i po tym przyzwyczaiłam się już do samotności. Od tej pory też cały czas grałam. Udawałam, że wszystko jest już okej i nie ma się czym martwić, a tamto to było tylko przejściowe; że prawie każdy nastolatek tak ma. Zaskakujące, bo wszyscy mi wierzyli.

Zadzwonił dzwonek. To była moja ostatnia lekcja- dzisiaj, i już w ogóle. Zamierzałam od razu zacząć realizację mojego planu, więc szybko wybiegłam z klasy, żegnając się z Samanthą. Zjechałam windą na parter, skierowałam się do szatni, po czym szybko założyłam kurtkę i buty i przerzucając torbę przez ramię, wyszłam ze szkoły.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział pierwszy

Otworzyłam drzwi i po cichu weszłam do środka. Było wpół do piątej, właśnie wróciłam ze szkoły. Ruszyłam na palcach przez przedpokój, starając się iść jak najciszej. Gdy postawiłam już stopę na pierwszym stopniu schodów, usłyszałam jakieś chrząknięcie, a potem skrzypienie opieranej o kanapę ręki. Chciałam szybko wymknąć się do swojego pokoju, gdy usłyszałam:
-Isabelle!
Moje trudy poszły na nic. Ojciec się obudził. Zobaczyłam go w drzwiach łączących mały salonik z kuchnią. Wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle. Nie dość, że pijany, to jeszcze naćpany. Pomięty, brudny, twarz czerwona jak burak, pięciocentymetrowe wory pod oczami, tłuste włosy opadające na wysokie czoło, przekrwione białka i to szaleństwo w oczach, które mnie przerażało ilekroć w nie spojrzałam. Zataczał się, podpierając się o ściany. W końcu stanął przede mną, a ja poczułam odór papierosów i wódki z jego ust. Żadna nowość. Po chwili pijanym głosem powiedział:
-Gdzie ty się do cholery jasnej podziewałaś!?
-Idź, jesteś naprany jak PKS - odparłam, próbując go odsunąć od siebie ręką i wejść na schody. To był błąd.
-Ty myślisz, że kurwa co? Ja tu mam jak pies z głodu zdychać!? - Krzyknął.
-Trzeba było nie chlać!- odpowiedziałam krzykiem. Po prostu nie wytrzymałam. To nie była pierwsza awantura jaką mi po pijaku urządzał.
-Ty gówniaro! Zaraz cię nauczę szacunku!- ryknął.
Zaczęło się piekło.
Chwycił mnie za włosy, próbując podnieść do góry co mu się nie udało, a mi sprawiło tak ogromny ból, że krzyknęłam. Zaczął mnie szarpać, w końcu gdy zaczęłam coś krzyczeć i kopać go po łydkach, zamachnął się prawą ręką, a ja poczułam tylko jak z ogromną siłą uderza mnie w twarz. Po chwili skóra tak bardzo mnie piekła, że spływające po niej łzy sprawiały mi ból.
-Zostaw mnie!
Zaczęłam znowu krzyczeć. To go tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło. Znów zaczął na oślep okładać mnie pięściami, kopać, aż w końcu w ułamku sekundy udało mi się chwycić torbę i walnąć go z całej siły jaka mi pozostała, w brzuch. Zatoczył się, wydawało mi się że jego oczy nabiegnięte krwią zaraz nią eksplodują, dostrzegłam pianę w kącikach jego ust. Przeraziłam się. Chciałam szybko uciec do pokoju, ale byłam zbyt słaba, a on po prochach był nabuzowany i zanim zdążyłam podnieść jakąkolwiek kończynę, rzucił się na mnie, chwycił pod szyją i z całej siły rzucił o ścianę. Poczułam przeszywający ból przechodzący od czaszki aż do kręgosłupa. Otworzyłam tylko usta, nie mając siły nawet krzyczeć. Ból był tak potworny, że zemdlałam.

Obudziłam się z przeszywającym bólem głowy. Leżałam jeszcze chwilę na ziemi, po czym spróbowałam się podnieść. Natychmiast straciłam równowagę, przed oczami widziałam mgłę i jakieś mroczki. Zamknęłam je i próbowałam wymacać w kieszeni komórkę. Gdy już mi się to udało, uchyliłam jedną powiekę i spojrzałam na wyświetlacz. Jasna cholera, była trzecia w nocy, spałam przez dziesięć godzin. Przetarłam oczy, i podpierając się o ścianę, pomału wstałam po czym chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę kuchni. W jednej chwili przypomniałam sobie wszystko: że ojciec znowu mnie bił, kopał, spoliczkował i najgorsze.... Gdy przed oczami zobaczyłam wszystko co się stało i to, jak rzucił mną o ścianę, poczułam ogromny ból. Nie tyle co fizyczny, ale w głębi duszy. Zadawałam sobie jedno pytanie: dlatego? Dlaczego on się nade mną znęca? Przecież jestem jego córką... Powinien mnie kochać, a nie krzywdzić i wykorzystywać. Lecz nie zawsze tak było. Do 13 roku mojego życia ojciec był kochany, dbał o mnie i nie pozwalał, żeby stała mi się jakaś krzywda. Byłam, jak to się mówi- jego oczkiem w głowie. Wszystko zmieniło się pewnego dnia. Ojciec był niespokojny, rozmawiał z matką. Po chwili zaczął krzyczeć; nie słyszałam co, ponieważ ciotka kazała mi odejść od drzwi. Byłam na tyle duża, że rozumiałam że coś się stało. Coś poważnego, bo rodzice rzadko się kłócili, a tym bardziej tata nigdy nie krzyczał na matkę. Po tej "rozmowie" ojciec zaczął mnie unikać, często nie było go w domu, a gdy po późnym powrocie zastawał mnie jeszcze nie śpiącą, jego oczy nabierały skrzywdzonego, lecz złowrogiego wyrazu; szedł wtedy szybko do sypialni i zatrzaskiwał z całej siły za sobą drzwi. Często, gdy pod
nimi wtedy chwilę stałam, słyszałam cichy, stłumiony płacz, po czym wszystko cichło, bo ojciec najwyraźniej zasypiał. Matki też unikał. Czasami wracał do domu pijany. Po pół roku była to już nasza codzienność; wracał pijany, zły, ale od razu szedł spać. Przez pewien okres czasu, dokładnie rok, nie miałyśmy się czego z mamą obawiać. Aż do wtedy, gdy pierwszy raz uderzył matkę w policzek. Wrócił jak zwykle pijany, trochę podjarany. Mama była już na skraju załamania psychicznego i gdy powiedziała, że mógłby dać już spokój i przestać pić, wtedy ją uderzył. Nie wiedziałam, czemu dać spokój. Nie dowiedziałam się tego do dziś. Wielokrotnie pytałam o to matkę, ale ona wtedy spuszczała wzrok i odchodziła gdzieś w kąt, z wymalowanym na twarzy poczuciem winy.

Zrobiłam sobie herbaty, wcześniej upewniając się czy ojciec jest w domu. Na szczęście nie było go - pewnie jak zwykle nachlał się i spał na ławce w jakimś parku lub rowie. Nie martwiłam się- ja się cieszyłam. Przez chwilę miałam spokój, parę godzin w ciągu których nie muszę się bać, chować i unikać.
Wyjęłam z lodówki plasterek szynki i położyłam go na kromce chleba, razem z serem żółtym, sałatką i pomidorem. Gdy już ją zjadłam, udałam się do swojego pokoju. Zabrałam z podłogi torbę, która nadal leżała na ziemi. Położyłam ją na krześle, po czym zamknęłam drzwi do pokoju na klucz. Mimo, że spałam przeszło dziesięć godzin, byłam senna i bolała mnie głowa. Gdy się rozbierałam, by przebrać się w piżamę, w lustrze zobaczyłam coś strasznego. Do tej pory nawet nie pomyślałam o tym, by się przejrzeć. Na policzku widniał jeszcze żółto-zielony siniak, oczy podkrążone, ręce i nogi podrapane i posiniaczone. Ale najgorsze było to, co zobaczyłam gdy odwróciłam się plecami do lustra- wielka, biegnąca od karku do kości ogonowej, czerwono-sina szrama. To był dla mnie wstrząsający widok. Pod tą raną widoczne były wszystkie moje kręgi, w niektórych miejscach skóra była mocno podrapana i posiniaczona. Wyglądało to jakby ktoś rozdarł mi w tym miejscu skórę, po czym ją niedokładnie zaszył. Szybko się otrząsnęłam, założyłam piżamę i położyłam się do łóżka, leżąc na prawym boku.
Postanowiłam, że muszę to zmienić. Nie zasłużyłam na takie traktowanie. Miałam 4 godziny na sen; z rozwijającym się w głowie pomysłem, zasnęłam.