niedziela, 11 maja 2014

Rozdział piąty

Obudziłam się na skraju łóżka, w jednej ręce nadal trzymając książkę, którą czytałam poprzedniego wieczoru. Podparłam się na rękach, po czym przetarłam niedbale oczy. Ziewając, spojrzałam na zegarek. Jasna cholera! Przecież miałam się spotkać z kuzynką o 10:00, a jest 11:20! Dodatkowo miałam dziesięć nieodebranych połączeń i trzy wiadomości... Szybko zerwałam się z łóżka, przebrałam z dresów w dżinsowe rurki i jasny sweterek, uczesałam włosy i przemyłam twarz. Chwyciłam telefon i odczytałam wiadomość od mojej kuzynki Brittany. No, super. Okazuje się, że Brit chce przełożyć spotkanie na piątą wieczorem i pyta, czy nie mam nic przeciwko... Czyli niepotrzebny pośpiech i nerwy... Ehh, ja to mam wyczucie. Odpisałam jej, że jestem jak najbardziej za, i poszłam coś przekąsić.
     Wyszłam z recepcji z walizką i torebką w ręce, i ruszyłam w stronę centrum. Było wpół do piątej, a ja miałam nadzieję zdążyć, myślę, że z jakimś pięcio-dziesięcio minutowym spóźnieniem. Najwyżej. Przyspieszyłam kroku i głową pełną przewijających się przez nią myśli, ruszyłam przed siebie. Najtrudniejsze będzie dotarcie na Manhattan przez zatłoczone ulice i odnalezienie kawiarenki, w której miałam się spotkać z Brit. Myślę jednak, że dam sobie radę.
Szłam więc, a do mojej głowy zaczęły napływać dziwne myśli. Co z ojcem? Żyje? Nie upił się i po pijaku walnął w jakiś kant, zabił się.... Jezu, nie. Stop. Starałam się wyrzucać te myśli z głowy. Nagle poczułam wyrzuty sumienia, teraz, gdy nie ma już odwrotu. Ohh! Usilnie próbowałam myśleć o czymś innym. Niestety,  mimo że nie było to związane z ojcem, miałam  same czarne myśli i wizje. A co, jeśli nie znajdę pracy? Przecież nie będę siedzieć na głowie Brittany,  która na pewno ma inne, ważniejsze problemy. Poza tym będę mieć wyrzuty sumienia; nie mogę pozwolić na to, aby moja kuzynka mnie utrzymywała. Rozmyślając nad tymi sprawami, zupełnie nie zauważyłam, że jest czerwone światło. Wpadłam na ulicę, a rozpędzony samochód zahamował gwałtownie; dopiero gdy usłyszałam pisk opon i zobaczyłam dym ze spalonej gumy, ocknęłam się. Wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie- odskoczyłam instynktownie do tyłu i z całym impetem spadłam na twardy asfalt. W ostatniej chwili podparłam się rękami, rozdzierając przy tym gwałtownie skórę, pod którą wpiły mi się drobne kamyki. Samochód będąc tuż przede mną, w końcu się zatrzymał, a ja niczego nie świadoma, zasłoniłam się ręką, obawiając się najgorszego. Gdy poczułam, że nadal żyję, otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Oddychałam szybko, serce waliło mi  w piersi, miałam wrażenie, że słychać to w promieniu kilometra. Zobaczyłam, że z samochodu wysiada przerażony, młody, ale starszy ode mnie, mężczyzna. Podbiegł do mnie i podając mi wytatuowaną rękę, zapytał:
-Nic ci nie jest?
Byłam zdziwiona. Myślałam, że koleś wpadnie w szał, że wybiegłam mu na środek ulicy, nawet się nie rozglądając. Zauważyłam troskę w jego miodowych oczach, i nagle... Odniosłam wrażenie, że skądś go znam, że gdzieś już widziałam te oczy, te ułożone w seksownym nieładzie brązowe włosy. Wytężyłam pamięć i w końcu mnie olśniło. Przecież ten chłopak wygląda zupełnie jak ten z mojego snu... To było niesamowite i zarazem dziwne uczucie. Nie wiadomo dlaczego,  zrobiło mi się bardzo gorąco, czułam jak krew pulsuje w moich żyłach.
-Wszy... Wszystko w porządku- wydukałam. Nie wiem dlaczego, ale jakoś onieśmielało mnie jego towarzystwo. Przyjrzałam mu się dokładnie. Wysoki, dobrze zbudowany i umięśniony brunet, o idealnej cerze, tajemniczych oczach i kuszących ustach. Ubrany w białą koszulkę z krótkim rękawkiem, czarne spodnie z krokiem i białe supry. Może to dziwnie zabrzmi, ale wyglądał perfekcyjnie. Pewnie nie może opędzić się od dziewczyn... Oh, co to za dziwne myśli mi przepływają przez głowę. Powinnam raczej pomartwić się tym, że już totalnie spóźnię się na spotkanie z Brit. Mimo, że musiałam już iść, wcale nie chciałam rozstawać się z przystojnym kierowcą czarnego Mustanga. Coś mnie do niego przyciągało, zwłaszcza intrygowały mnie jego oczy. Skrywały jakąś, hmm, mroczną? tajemniczą? W każdym razie jakąś historię. Jeszcze raz przypomniałam sobie o spotkaniu z kuzynką, więc powiedziałam:
-Przepraszam cię  strasznie, ja się po prostu zamyśliłam, i... Jestem ci bardzo wdzięczna, że nie zrobiłeś mi awantury ani nic... Dziękuję jeszcze raz i ponownie przepraszam, ale teraz bardzo się spieszę,  bo jestem umówiona na spotkanie..
-Jasne, nie ma sprawy- uśmiechnął się. Ma śliczny uśmiech. - Może cię podwieźć?
-Nie, nie trzeba. Nie chcę zawracać ci głowy, chyba gdzieś się spieszysz... -spojrzałam na zegarek. Kurczę. Dziesięć po piątej. No ładnie, Brit mnie zabije. Postanowiłam pożegnać się z chłopakiem, i sama nie wiem dlaczego, powiedziałam:
-Do zobaczenia.
-Mam nadzieję- odpowiedział tajemniczo i wsiadł do Mustanga. Ja zaś otrzepałam dłonie z kurzu i wyjęłam komórkę, żeby zadzwonić do Brittany.
-Hej, posłuchaj, ja cię strasznie przepraszam, ale miałam mały wypadek, i...
-Jaki wypadek?- nie dała mi skończyć.
-Opowiem ci wszystko jak się spotkamy.Będę za dziesięć minut. Do zobaczenia.
-Pa- rozłączyła się, a ja poprawiłam torebkę na ramieniu i ruszyłam szybko w stronę kawiarni.



-Hej Brit- uśmiechnęłam się do niej, gdy już weszłam do kawiarni. Ona wstała i przytuliła mnie mocno, bo czym wzięła moją walizkę i położyła ją pod stolikiem. Usiadłyśmy, a Brittany zapytała:
-Napijesz się czegoś?
-Ooo tak, zdecydowanie. Padam z nóg.
Dopiero teraz zorientowałam się, że dycham jak pies, a serce rozrywa mi pierś.
-No, to mów, co się stało? Jaki wypadek?
Starałam się uspokoić oddech, a kelner przyniósł nam zamówione lemoniady. Gdy już zaspokoiłam pragnienie, opowiedziałam Brit całą historię. Słuchała jej, przytakując głową, a gdy skończyłam, powiedziała:
-Wiem, kto to. On nie jest bezpieczny, lepiej na niego uważaj- miała dziwny głos. Nie wiem, o co jej chodziło. Przecież on był taki miły, i w ogóle... No właśnie, ON. Nawet nie wiem, jak ma na imię. Podzieliłam się tymi spostrzeżeniami z kuzynką.
-Mogło ci się wydawać, że jest miły, bo cię zauroczył. Nie ty pierwsza padłaś ofiarą jego wdzięku- odparła i zamyśliła się.
-Co, wiesz z doświadczenia?- wypaliłam. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale zdenerwowałam się. Próbuje mi wmówić, że koleś jest jakiś nie teges, bo sama być może się na nim sparzyła; ale to nie powód, żeby od razu mi go zohydzać, zwłaszcza że nawet go dobrze nie poznałam. Wolę sama sobie o kimś wyrobić opinię, niż zdać się na jakieś plotki.
-Oh, Brit, przepraszam cię... - powiedziałam zaraz, gdy zobaczyłam jej minę.-Ja po prostu... Oh, nieważne.Wybacz.
-Spoko, nie ma sprawy. To co, idziemy już? Jest pięć po szóstej.
-Okej, chodźmy.
Wyszłyśmy z kawiarni, a Brittany pomogła mi ciągnąć walizkę. Przez całą drogę milczałyśmy- ja nie miałam siły ani ochoty rozmawiać, a Brit była jakaś zamyślona. Przez całą drogę starałam się zapamiętać różne miejsca, obok których przechodziłyśmy, a które wydały mi się ciekawe. W końcu dotarłyśmy na miejsce. Brit mieszkała w "bloku", na ostatnim piętrze. Szłyśmy schodami, bo winda była aktualnie zepsuta. Byłam padnięta, miałam dość sporą walizkę i jeszcze musiałam ją tachać na ostatnie piętro, nie no to chyba jakiś żart! Bardzo nieśmieszny i dodatkowo okupiony moim kosztem. Gdy dotarłyśmy w końcu do mieszkania, dziękowałam Bogu, że to już koniec.
Weszłyśmy do środka. Rozejrzałam się dookoła; moim oczom ukazał się mini salon z kuchnią po lewej, dwa pokoje po prawej i łazienka naprzeciwko. Mieszkanie średniej wielkości, jak na razie nic specjalnego. Ustawiłam walizkę pod ścianą i skierowałam się w stronę łazienki. Otworzyłam drzwi; była wystarczającej wielkości, wyłożona białymi płytkami i wyposażona w duże lustro. Załatwiłam swoją potrzebę, spowodowaną wypiciem dwóch lemoniad, i poszłam do kuchni, gdzie Brittany przygotowywała już kolację. Chciałam jej pomóc, lecz ona powiedziała tylko:
-Drzwi od strony łazienki są do twojego pokoju, a ty teraz idź się wykąp, ja sobie poradzę.
Posłusznie więc chwyciłam walizkę i zaniosłam ją do pokoju. Pomieszczenie stosunkowo średniej wielkości, wyposażone w łóżko, szafę i biurko. To, co najbardziej mnie zraziło od razu, gdy weszłam, to kolor ścian. Były obrzydliwie zielone, kolor którego ja nie znoszę i który przyprawia mnie o wymioty. Ale cóż, będę musiała się z tym pogodzić, najważniejsze że mam gdzie spać.Wyjęłam więc z walizki bieliznę i piżamę, i udałam się wziąć kąpiel. Nalałam wody do wanny i dodałam jeden olejek zapachowy. Jestem nie przyzwyczajona do kąpieli w wannie, wolę orzeźwiający prysznic. Ale chciałam się odprężyć, więc gdy tylko wypełniła się  prawie po brzegi, zanurzyłam się po szyję. Ogarnęło mną ciepło, a całe ciało się rozluźniło.



*
Wczoraj po zjedzeniu kolacji od razu poszłam spać, mając nadzieję na zebranie sił na dzisiejszy dzień. Mam zamiar od razu wziąć się za szukanie pracy, bo za niedługo będę musiała się dołożyć do opłaty czynszu, a do tego dojdą inne rzeczy i będę spłukana. Wstałam więc pełna energii, gotowa na dzień pełen wyzwań. Ruszyłam od razu w stronę łazienki, odbyłam swoją poranną toaletę, po czym poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Od razu w oczy rzuciła mi się kartka A4, która leżała na blacie wysepki. Brit na niej napisała, że już wyszła i wróci ok. 15-16. Hmm... Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie i zobaczyłam, że jest godzina dziesiąta. Czyli miałam sporo czasu. Miałam mały problem ze znalezieniem potrzebnych mi rzeczy do zrobienia sobie śniadania, ale w końcu mi się udało. Najedzona, byłam gotowa na szukanie pracy. Wyjęłam laptopa z walizki i wróciłam do kuchni. Nie miałam ochoty przebywać w "swoim" okropnym pokoju. Taaak, tak, może i jestem wybredna itd., ale trudno, nic na to nie poradzę. Wpisałam w wyszukiwarce nazwę platformy internetowej, w której mogłam znaleźć oferty pracy w Nowym Jorku. Przejrzałam kilka ogłoszeń i zastanowiłam się, jakiej ja w ogóle pracy poszukuję? Sprzątaczki, opiekunki, może kelnerki? Po krótkim namyśle stwierdziłam, że praca jako kelnerka jest całkiem w porządku. Zaczęłam więc przeglądać listę propozycji, z czego jedna zwróciła moją uwagę. Kliknęłam i zaczęłam czytać. Mhh, odpowiadało mi to: lokalizacja nie daleko, praca od godziny 18:00 do 22:00, do tego dobrze płatna i w przyzwoitym lokalu. Chwyciłam szybko komórkę i wpisałam numer, który podano w ofercie. Czekałam chwilę, aż w końcu po pięciu sygnałach odebrała jakaś kobieta.
-Dzień dobry, restauracja "Shine", w czym mogę pomóc?
-Witam, dzwonię w sprawie ogłoszenia... - odparłam. Modliłam się w duchu, żeby było aktualne.
-Ahh, tak. Chciałaby pani umówić się na spotkanie?
-Tak - wyprzedziła moje pytanie.
-Hmm... Więc niech pani prześle mailem swoje zdjęcie i najważniejsze informacje, wtedy napiszę kiedy mogłaby pani przyjść.
Podziękowałam, po czym pożegnałam się z tą kobietą, i szybko zarejestrowałam się na tej stronie. Wybrałam jakieś zdjęcie po czym napisałam kilka informacji o sobie. Zaczęłam się zastanawiać, czy jest w ogóle taka opcja, żeby mnie przyjęli. W końcu mam nieskończone 18 lat, uciekłam z domu... Zaczęłam się obawiać. Ehh, zobaczy się. Wysłałam maila, a po kwadransie dostałam odpowiedź:

"Proszę przyjść na spotkanie jutro o godzinie 15:00 do naszej restauracji. Dziękujemy za zainteresowanie."

Uhh, przynajmniej mam już załatwioną rozmowę o pracę. Tyle dobrze. O resztę pomartwię się potem z Brittany. Wyłączyłam laptopa, po czym zabrałam się za rozpakowywanie. Nie zrobiłam tego do tej pory, a miałam sporo czasu, więc poszłam do pokoju i wyjęłam wszystko z walizki. Przy okazji zrobiłam przegląd tego co wzięłam; najgorzej nie jest, ale szału też nie ma. Powiesiłam ubrania w szafie, kosmetyki zaniosłam do łazienki, po czym wzięłam się za sprzątanie. Wytarłam kurze, pościeliłam łóżko, umyłam okna i podłogę. Gdy skończyłam, było około pierwszej po południu. Do powrotu Brit z pracy zostało jeszcze trochę czasu a mi się nudziło, więc wysprzątałam całe mieszkanie. Gdy skończyłam, wszystko aż lśniło. Zadowolona z siebie, usiadłam w wysepce i wypiłam dwie szklanki soku. Gdy zaspokoiłam pragnienie, otworzyłam lodówkę. Niestety, hulał w niej wiatr, a ja nie miałam z czego zrobić obiadu. Zaczęłam się zastanawiać, co ja teraz zrobię, możliwe że Brit spodziewa się jakiegoś posiłku, a tu nic... Na szczęście, usłyszałam zgrzyt klucza z zamku; zobaczyłam, że moja kuzynka otwiera drzwi, w rękach ma siatki z zakupami, a na jej twarzy maluje się zdumienie. Nie spodziewała się, że wszystko tak ładnie posprzątam.
-Hej- przywitałam się.
-Heeej- odparła. -Wow, chciało ci się?
-Nie miałam co robić, więc...- powiedziałam i wzięłam od niej siatki, kierując się w stronę kuchni. Rozpakowałam je, a chwilę potem dołączyła do mnie Brittany.
-I jak tam dzień?- zapytała.
Opowiedziałam jej więc o tym, że jutro mam rozmowę o pracę, podzieliłam się z nią moimi rozterkami tej pracy dotyczącymi, aż w końcu zabrałyśmy się za robienie, w tej sytuacji, obiado-kolacji.


*
Wyszłam z mieszkania i zeszłam po schodach na dół. Gdy otworzyłam drzwi, uderzył mnie gorąc spalin samochodowych. Chciałam się przejść, więc skierowałam się w stronę parku. Szłam równym tempem, rozmyślając nad różnymi sprawami. Za parę dni będę mieć 18 lat. Będę więc już zwolniona z obowiązku z chodzenia do szkoły. Matura... Nie jest mi teraz potrzebna. Zdam ją, jak już uporządkuję sobie życie. Za dwa miesiące zaczynają się wakacje. Ale w tym roku nie odbiorę świadectwa... Już nie zobaczę się z Sam, nie pójdziemy razem na lody, nie pojedziemy na plażę. Ale też już nie będę musiała znosić krzyków ani awantur mojego pijanego ojca, ani bać się wracać do domu. Dotarłam do parku; było już prawie ciemno. Miałam zamiar tylko się przewietrzyć i wrócić do mieszkania. Szłam więc alejką, rozkoszując się ciepłym powietrzem i lekkim wiaterkiem, który muskał moje włosy. Było bardzo cicho, nikogo nie widziałam. Jakoś  się tym nie przeraziłam. Nagle tą cudowną ciszę przerwał dzwonek mojej komórki. Sammie.
-Cześć Isabelle- jej głos był zmartwiony. -Gdzie ty się podziewasz? Martwię się o ciebie, byłam u ciebie w domu ale nikt nie otwierał...Co się stało?
Było mi głupio. Oszukałam, a właściwie nie powiedziałam nic jedynej osobie, której mogłam zaufać. Nie zrobiłam tego, bo przecież wiedziałam że Sam będzie chciała wybić mi ten pomysł z głowy i zrobi wszystko, żeby nie dopuścić do mojej ucieczki. A ja nie potrzebowałam więcej problemów, i tak miałam ich już wystarczająco dużo.
-Sam, ja...- zaczęłam, ale nie dokończyłam. Usłyszałam jakieś głosy i instynktownie schowałam się za drzewem. W mroku dojrzałam dwie postacie, byli to mężczyźni. Jeden miał uniesione do góry ręce w geście jakby poddania się, ale zarówno sugerujące pokój, a ręka drugiego mężczyzny była zwrócona w jego stronę. Poczułam gęsią skórkę na plecach. Poczułam, że nie czuję się bezpiecznie i że zagraża mi niebezpieczeństwo. Szepnęłam do komórki:
-Wyjaśnię ci wszystko kiedy indziej, teraz muszę kończyć- i nawet nie dając jej odpowiedzieć, rozłączyłam się.
Przyjrzałam się dokładniej temu mężczyźnie, który swoją rękę miał skierowaną w stronę tego drugiego. Wytężyłam wzrok i dostrzegłam, że on coś trzyma z dłoni. Nie mogłam odgadnąć co to jest, aż w końcu mnie olśniło: pistolet. Chciałam uciekać, ale byłam za bardzo sparaliżowana strachem. Jednocześnie czułam, że jeśli stanie się to co myślę, to ktoś może umrzeć i to tylko dlatego, że jedyny świadek uciekł z miejsca zdarzenia. Nie chciałam mieć potem wyrzutów sumienia. Wytężyłam słuch i usłyszałam, jak koleś z pistoletem mówi:
-Kasa ma być na jutro, rozumiemy się?- miał niski, nieprzyjemny głos.
-Nie dam radę na jutro!- odparł ten drugi.
-Musisz się postarać, bo inaczej... - odblokował magazynek. Boże, Boże, ratuj!
-Na pojutrze- powiedział stanowczo tamten.
-Nie dyskutuj ze mną śmieciu, bo inaczej załatwię cię tak jak twojego koleżkę.
O matko. Ze strachu trzęsły mi się ręce i nogi, i siłą powstrzymywałam się od wydania jakiegoś dźwięku lub spowodowania szmeru. Przeżegnałam się i czekałam, co stanie się dalej. Zobaczyłam, że ten z pistoletem cofa się i rusza w przeciwną stronę do tej, gdzie ja stałam. Odetchnęłam trochę; nie wiem co by się stało, jeśli by mnie tu zastał. Możliwe, że swoją obecność tu przypłaciłabym życiem.
-Jeszcze cię załatwię skurwysynie- usłyszałam głos zastraszanego mężczyzny. Teraz uświadomiłam sobie, że skądś już go znam, tylko teraz brzmiał inaczej. Nie minęła sekunda, gdy tamten odwrócił się gwałtownie i pociągnął za spust. Usłyszałam huk, po czym krzyk zranionego mężczyzny. Kula trafiła go w nogę. Ledwo powstrzymałam się od krzyknięcia, musiałam zasłonić sobie usta dłonią. Parędziesiąt centymetrów wyżej, i już by nie żył. Właśnie byłam świadkiem strasznego wypadku. Zobaczyłam tylko, jak postać pochyla się nad zranionym i szepce coś, czego nie dosłyszałam, po czym znika w mroku.
Odczekałam chwilę, po czym podbiegłam szybko do rannego. Uklęknęłam przy nim, a gdy podniósł głowę, zobaczyłam kto to był. Nie mogłam w to uwierzyć.
-To... To ty?- szepnęłam przerażona.
Kierowca Mustanga...




_______________________________________________________________________________
Bardzo proszę o szczere komentarze, zależy mi na Waszej opinii. Muszę wiedzieć, czy jest sens dalej prowadzić tego bloga.
Jeśli czytacie tego bloga, to bardzo proszę o rozsyłanie linków.
Dzięki wielkie.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział czwarty

Była za dziesięć piąta, kiedy wyszłam z domu. Szłam szybko w stronę przystanku tramwajowego, starając się nie myśleć za dużo o tym, co się może stać, bo zaczynałam wtedy mieć wątpliwości, lecz nie było już odwrotu. Nie chcę już nigdy wracać do tego potwora. Nie chcę, by mnie bił, poniżał, traktował jak szmatę. Nie mógłam go zrozumieć. Co z tego, że nie byłam jego biologiczną córką? Przecież to nie moja wina że mama przespała się z jakimś innym facetem, a to ja najwięcej na tym ucierpiałam. Przecież mógł mnie kochać dalej... Chyba że kochał, lecz gdy popadł już w alkoholizm nie panował nad sobą, a nie mógł już sobie poradzić z nałogiem... Nie wiem, nie umiem tego pojąć. Im dłużej o tym myślałam, tym więcej powracało wspomnień z czasów, kiedy był kochającym ojcem. Pamiętam, jak uczył mnie rysować. Spędzaliśmy wtedy dużo czasu ze sobą, poświęcał mi całą uwagę. Narysowałam wtedy rysunek, który ojciec zachował do czasu, aż nie dowiedział się prawdy o swoim "ojcostwie". Widziałam, jak bierze rysunek do ręki, zapala zapałkę i powoli przesuwa ją w stronę kartki. Zaczęła się palić, syczeć i skwierczeć. Na rysunku byłam ja i tata; razem, usmiechnięci, zajęci rysowaniem. Pamiętam, że bardzo płakałam, kiedy tata palił kartkę z rysunkiem.
Dotarłam na przystanek, do przyjazdu tramwaju miałam jeszcze trzy minuty. W końcu wsiadłam, skasowałam bilet i zajęłam ostatnie wolne miejsce obok jakiejś blondynki. Wyjęłam z torebki słuchawki, podłączyłam je do telefonu i zamknęłam oczy. Uwielbiam, kocham muzykę. Zawsze pełniła w moim życiu ważną rolę, uspokajała mnie, sprawiała że zapomniałam o wszystkich problemach. Od drugiej do szóstej klasy podstawówki uczęszczałam na zajęcia do szkoły muzycznej- grałam na pianinie. To była i jest do tej pory moja największa pasja; granie mnie wyciszało, sprawiało że skupiałam na tym całą swoją uwagę. Do tej pory, gdy było mi bardzo ciężko, siadałam przy pianinie. To jest dla mnie najlepszy sposób na odreagowanie złych emocji.
Tramwaj się zatrzymał, a ja wysiadłam i ruszyłam w stronę stacji kolejowej. Mój pociąg odjeżdżał za dziesięć minut, ale droga była niedaleka, więc szłam spokojnie. Gdy dotarłam na miejsce, zobaczyłam że pociąg do Nowego Jorku już stoi na stacji. Przeżegnałam się i wsiadłam. NY, nadjeżdżam.
Za dwa tygodnie będę mieć osiemnaście lat. Będę dorosła. Sama będę decydować o swoim życiu. Nikt nie będzie miał wpływu na moje decyzje. Nikt nie będzie trzymał mnie w klatce i mną pomiatał. Miałam zamiar zamieszkać z kuzynką, znaleźć pracę, zacząć nowe życie. To już za niedługo. Uśmiechnęłam się na tą myśl. Wreszcie wolna.
Razem ze mną w przedziale były jeszcze dwie osoby: jakiś chłopak i dziewczyna; wszyscy milczeliśmy, nikt się nie odzywał. Chłopak chyba spał, a dziewczyna czytała książkę. Spojrzałam na zegarek- dochodziła ósma rano. Z Phoenix pociąg wyruszył o piątej trzydzieści, miałam więc jeszcze dwie i pół godziny. Postanowiłam wziąć przykład z chłopaka, i ułożyłam się do snu.
Poczułam, jak ktoś potrząsa moim ramieniem. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam pochylającą się nade mną dziewczynę, która była razem ze mną w przedziale. Jak zauważyłam, po chłopaku nie było ani śladu.
-Hej, obudź się, już jesteśmy- usmiechnęła się.
-Ohh- westchnęłam, po czym podniosłam się i wzięłam torebkę oraz walizkę.
Od razu ze stacji ruszyłam w stronę jakiejś budki z jedzeniem. Gdy dotarłam na obrzeża miasta, po drugiej stronie ulicy zobaczyłam bar mleczny. Ucieszyłam się ogromnie, bo byłam głodna jak wilk. Stanęłam i czekałam, aż włączy się zielone światło dla pieszych. Następnie szybko przebiegłam przez pasy i skierowałam w stronę baru. Na miejscu zamówiłam naleśniki z konfiturą.
Moja kuzynka mieszka w centrum, więc trochę się przeraziłam wizją poszukiwania jej mieszkania. W końcu postanowiłam, że ten dzień spędzę w motelu. Miałam ochotę iść spać, mimo że w pociągu zasnęłam na prawie dwie i pół godziny. Uhh. Zebrałam się w sobie i ruszyłam w poszukiwaniu jakiegoś motelu. Przeszłam przez pasy, skręciłam dwa razy w prawo, raz w lewo i znowu prawo, przeszłam kilka przecznic aż w końcu dostrzegłam napis "MOTEL", który znajdował się jakieś pięćset metrów ode mnie. Westchnęłam teatralnie i ruszyłam powoli w stronę obranego celu. Dochodziła dwunasta w południe. Zastanawiałam się, co robią teraz moi znajomi. Zwłaszcza ciekawiło mnie co z Sammie, i trochę też z Carolem. Wczoraj przecież odmówiłam mu spotkania i dziś nie pojawiłam się w szkole... Nad tym co ojciec robi nie musiałam się zastanawiać, dobrze wiedziałam. Pewnie wstał i myślał, że poszłam do szkoły. Jakże się zdziwi, gdy nie wrócę ani dziś, ani jutro, ani pojutrze... No, chyba że będzie zbyt nachlany żeby zauważyć moje zniknięcie. Taka opcja jest chyba najbardziej prawdopodobną ze wszystkich..
-Dzień dobry, chciałabym wynająć pokój na dwa dni- powiedziałam, gdy jakiś facet w recepcji przywitał mnie kwaśnym uśmiechem. Nic nie mówiąc, podał mi klucz do pokoju, ja zapłaciłam i poszłam na pierwsze piętro. Pokój nie był piękny, ale w sumie nie miałam na co narzekać. Jeśli chodziło o wyposażenie, w małym tylko stopniu różnił się od mojego dawnego.
Odłożyłam walizkę na podłogę, a torebkę zostawiłam przy łóżku. Przed snem postanowiłam się wykąpać, bo czułam się okropnie zmęczona. Otworzyłam drzwi łazienki i moim oczom ukazała się najzwyczajniejsza łazienka na świecie. Lustro, umywalka, prysznic, sedes. Ściany i podłoga wyłożone niebieskimi płytkami. Gdy tam weszłam, otrząsnęło mną zimno. Przeszły mnie dreszcze z góry na dół; nie lubiłam takich zimnych kolorów. Otwarłam szafkę pod umywalką i znalazłam dwa ręczniki, mydło i rolkę papieru toaletowego. Zdjęłam ubranie i weszłam pod prysznic, spodziewając się gorącej wody. Lecz gdy odkręciłam kurek, po dłuższej chwili dalej lała się woda ciepła, albo raczej- trochę więcej niż letnia. No cóż, pomyślałam. Szybko spłuknęłam z siebie wszystkie emocje, wytarłam się ręcznikiem po czym owijając się nim, wyszłam z kabiny. Spojrzałam w lustro. Byłam w sumie zadowolona i odprężona, a chłodna kąpiel odświeżyła mnie zupełnie. Rozpuściłam włosy z koka i lekko przeczesałam je palcami. Długie, czarne i falowane otulały moją okrągłą twarz, którą znaczyły lekko zarumienione policzki. Przyjrzałam się również swoim czerwonym, pełnym ustom i zauważyłam, że pękła mi dolna warga. Oblizałam ją, po czym natarłam pomadką ochronną. Na całą moją postać spoglądały moje mocno brązowe oczy, przyozdobione wachlarzem gęstych i długich, czarnych rzęs. Zaplotłam włosy w warkocz, po czym udałam się do pokoju. Uklęknęłam przy walizce i wyjęłam z niej dresowe spodnie i bluzkę z długim rękawem, po czym ułożyłam się na łóżku szczelnie okryta kołdrą i zasnęłam około pierwszej.
Obudziłam się po szóstej wieczorem. Byłam bardzo głodna, więc wstałam, założyłam bluzę i kapcie, jakie leżały przy drzwiach w każdym pokoju i zeszłam na dół. Zapytałam recepcjonistę, gdzie mogę coś zjeść, a on kazał mi iść do końca bocznego korytarza i skręcić w prawo. Gdy tam doszłam, okazało się, że była to mała stołówka. Przy jednym z pięciu stołów siedziała jakaś para. Zamówiłam pudding i czekałam. W końcu, gdy napełniłam już brzuch, poszłam do pokoju i gdy spojrzałam na wyświetlacz komórki, zobaczyłam jedną nieprzeczytaną wiadomość. Stuknęłam w ekran na znaczek koperty i odczytałam:
"Hej, dlaczego nie było cię dziś w szkole?/Carol"
Hmm... Zupełnie się nie spodziewałam sms'a od Carola. Już prędzej od Samanthy czy Megan. Nie wiedziałam, co mu odpisać. Przecież nie napiszę mu, że źle się czułam czy coś, ani nie przyznam się, że uciekłam do Nowego Jorku. Trudno.. Po prostu nic mu nie odpiszę. Było mi trochę smutno, ale nie żałowałam. Miałam nadzieję na lepsze życie i chciałam w końcu spełnić to marzenie o normalności. Zastanawiałam się, co mam teraz robić. Wyjęłam z walizki netbooka i ładowarkę. Surfowałam po internecie przez godzinę; znudziło mi się, więc wyjęłam jakąś książkę i tak się zaczytałam, że zapomniałam o bożym świecie.

___________________________________________________________________________
Rozdział bardzo krótki, akcja słaba,ale to na razie. Wszystko zmieni się w rozdziale piątym- będzie dłuższy i coś się już będzie dziać:)
Dziękuję również wszystkim, którzy czytają bloga; to naprawdę cieszy autora, jeśli ktoś jest zainteresowany tym co piszę:)



CZYTASZ=KOMENTUJESZ
:D 

wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział trzeci

Szybkim krokiem skierowałam się w stronę banku. Musiałam sprawdzić, czy ciocia przysłała mi już pieniądze- inaczej mój plan nie wypali.
Moja ciocia razem w wujkiem mieszkają w Kanadzie, w Toronto. Są bardzo bogaci i po śmierci mojej mamy zaczęli przysyłać mi pieniądze na konto, które również oni mi otwarli. Tylko tak mogli mnie wspomóc, ponieważ nie było możliwości abym z nimi zamieszkała; oboje są cały czas w rozjazdach i nie mieliby czasu załatwiać mi nowej szkoły itd. Pieniądze te bardzo mi pomagały, bo dzięki nim nie głodowałam i mógłam ubrać się normalnie. Większość moich znajomych wiedziała, że mój ojciec jest pijakiem, ale żaden z nich nie wiedział, co się dzieje kiedy zastaje mnie w domu. Żaden nie wiedział, jakie piekło przeżywam prawie codziennie. Nigdy nikomu się nie przyznałam, a siniaki zakrywałam podkładem lub wmawiałam standardowe teksty, jakie chłopcy próbują wcisnąć matkom, gdy się bili. Nikomu nawet nie przeszło przez głowę, że może być inaczej i że siniak na policzku nie jest od tego, że spadłam w nocy z łóżka.

Stanęłam w kolejce do kasy. Przede mną stały jeszcze trzy osoby, więc spokojnie miałam czas na wyjęcie dokumentów. Kiedy w końcu nadeszła moja kolej, trochę zdenerwowana poprosiłam o przekazanie mi informacji o stanie mojego konta i podałam jego dane. Na szczęście! Okazało się, że ciocia wysłała już pieniądze i mógłam być już bardziej spokojna. Poprosiłam kobietę o wypłacenie mi sumy tysiąca ośmiuset dolarów. Ciocia przysyła mi po 1500$ miesięcznie, lecz zostało mi jeszcze trochę pieniędzy, które zaoszczędziłam. Na koncie zostało mi jeszcze 300$, których postanowiłam nie wypłacać teraz. Stwierdziłam, że potem mogą mi się bardzo przydać.
Wyszłam z banku zadowolona, z pieniędzmi w torebce i ruszyłam w stronę domu. Spojrzałam na zegarek- jest za dwadzieścia szósta. Szłam powoli. Wolałam mieć pewność, że ojca nie będzie w domu. Niespodziewanie zobaczyłam go, jak idzie w stronę monopolowego. Aż dziw, bo nie był tak pijany jak zwykle. Schowałam się za drzewem, żeby mnie nie dostrzegł i poczekałam aż wejdzie do sklepu. Gdy już zatrzasnęły się za nim drzwi, ruszyłam truchtem i szybko skręciłam w lewo. Do domu zostało mi jeszcze pięćset metrów, więc wyjęłam słuchawki i podłączyłam je do telefonu. Nie musiałam się obawiać, że ojciec zawróci w stronę domu- zawsze o tej porze idzie się gdzieś nachlać z "kolegami". Włączyłam ulubioną piosenkę i poprawiając torebkę na ramieniu, przyspieszyłam kroku. Obejrzałam się jeszcze raz za siebie i już spokojna, odpłynęłam do swojego świata marzeń.

Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Byłam sama w domu. Od razu skierowałam się do swojego pokoju, by odnieść torebkę, po czym wróciłam na dół, do kuchni, żeby zrobić sobie kolację.
W pokoju zamknęłam się na klucz i usiadłam na łóżku, jedząc grzanki z nutellą i popijając sokiem. Gdy skończyłam, otarłam usta i rozejrzałam się po moim pokoju, który za parę godzin miałam opuścić na zawsze. Przebiegłam wzrokiem po ścianach; dwie naprzeciwległe były fioletowe, przy jednej z nich stało moje łóżko i mała, biała toaletka. Na drugiej znajdowała się duża, rzeźbiona szafa. Jedną z dwóch kremowych ścian zdobiły zdjęcia: moje, mojej mamy i taty, zanim nie stał się alkoholikiem. Na naprzeciwległej było biurko, a przy nim krzesło obrotowe. W końcu wstałam z łóżka, wyjęłam z szafy walizkę i zaczęłam się pakować. Najpotrzebniejsze ubrania, kosmetyczka o zmniejszonej zawartości, apteczka i jakieś inne, przydatne rzeczy. W końcu otworzyłam szufladę mojego biurka, w której znajdowało się zdjęcie moje i mojej mamy. Było zrobione dwa miesiące przed śmiercią mamy i jest to moje ostatnie zdjęcie z nią.
Mama zmarła na raka. Jakiś czas po tym, jak ojciec zaczął pić, u mamy zdiagnozowano nowotwór. Na badania jeździłam z nią ja; to był najtrudniejszy okres w moim życiu: walka o przeżycie mamy i stale pijany tata wyrzeźbiły trwały ślad w mojej psychice jeszcze wtedy dziecka. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Mama bardzo źle się poczuła, mówiła że strasznie jej duszno i że kłuje ją w piersi. Wystraszyłam się wtedy strasznie, bo w jedym momencie mama zrobiła się bardzo blada, zupełnie jakby krew nie dopływała do jej twarzy. Trochę wtedy spanikowałam i nie wiedziałam co robić, dałam mamie jakieś tabletki o które prosiła, a które przepisał jej lekarz, i powiedziała że czuje się lepiej. W końcu całkiem jej przeszło, a ja się uspokoiłam. Ale tydzień później mama poczuła znów to samo, tylko że ze zdwojoną siłą. Postarałam się opanować i zadzwoniłam na pogotowie, bo tabletki nie pomagały. Ratownicy znaleźli się u nas w ciągu 10 minut. Zabrali mamę do karetki, a ja musiałam zostać w domu bo nie mógłam jej towarzyszyć w ambulansie. Szybko postanowiłam poprosić o pomoc sąsiada, który zgodził się odwieść mnie do szpitala. Zostałam tam wtedy na noc. Nie zmrużyłam oka. Co chwilę się uspokajałam i płakałam, na zmianę. W końcu głowa bolała mnie tak bardzo, że zasnęłam na ławce w korytarzu. Obudził mnie jakiś lekarz i zapytał, czy jestem sama i na kogo czekam. Potem ja zapytałam, co z mamą. I wtedy przeżyłam wstrząs: dowiedziałam się, że mama ma raka serca. Później, że zostało jej około siedmiu miesięcy życia. Prosiłam, żeby wpuszczono mnie do niej, ale nie chcieli się zgodzić. Pielęgniarka zaprowadziła mnie do recepcji, tam pani poczestowała mnie czymś, a ja przez cały czas płakałam. Nie mógłam znieść myśli, że za parę miesięcy mamy już nie będzie i że będę musiała żyć z ojcem.
Podczas choroby mamy ojciec starał się mniej pić, ale po jej śmierci nie wytrzymał. Podczas pogrzebu i tydzień później, gdy przyszedł ktoś z opieki sprawdzić, jak sobie radzimy, ojciec był trzeźwy. Był, dopóki opieka przestała się nami interesować i do tej pory nie zjawili się ani raz. Nawet jeśli by przyszli, to i tak nic by to nie zmieniło. W każdym razie ja po pogrzebie mamy zupełnie straciłam chęć życia i unikałam jakichkolwiek kontaktów z ludźmi. Wtedy nie musiałam udawać- wszyscy wiedzieli, że zmarła moja mama i że nie mogę sobie z tym poradzić. Przez pewien czas chodziłam do psychologa szkolnego, ale gdy zaczęła mnie wypytywać, jak radzimy sobie z ojcem, przestałam do niej chodzić.

Przejechałam palcem po ramce zdjęcia i je pocałowałam.
-Tęsknię mamusiu - wyszeptałam. Przyłożyłam zdjęcie do serca po czym schowałam je do walizki. Musiałam zrobić jeszcze tylko jedno.
Przekręciłam klucz w drzwiach, wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę sypialni. Weszłam tam po cichu, nie zamykając za sobą drzwi by słyszeć, gdyby ojciec wrócił. Zaczęłam otwierać wszystkie szuflady. Gdzieś to przecież musi być! Powyjmowałam różne papiery i zaczęłam przeglądać koperty. Nagle zauważyłam trochę wyblakły napis który widniał na jednej z nich:
"Do mojej córki"
Byłam ciekawa co to było. Otworzyłam zapieczętowaną kopertę i od razu rozpoznałam pismo mamy. Zaczęłam czytać.
                        Kochana Isabelle!
Przed śmiercią chciałabym ci coś wyjaśnić, ale nie mam już siły, żeby powiedzieć ci to ustnie.
Hmm... Nie wiem jak zacząć. Pamiętasz może ten dzień, w którym strasznie się z tatusiem pokłóciłam?

Tak, pamiętam. I to nawet za dobrze. Czytałam dalej:

Zastanawiałaś się pewnie, o co... Nie miałam nigdy odwagi ci tego powiedzieć, a teraz nie zostało mi nic innego niż napisanie listu.
Dwa lata przed Twoimi narodzinami poznałam na wyjeździe pewnego mężczyznę. Od razu znaleźliśmy wspólny język. W końcu zaczęłam mu się zwierzać z moich problemów. Świetnie mnie rozumiał, przy nim czułam się kochana i potrzebna.

Nie rozumiem. To przy tacie tak się nie czuła? Przecież byli szczęśliwym małżeństwem...

Pewnego razu doszło do czegoś więcej... Nie chciałam tego, bo kochałam Twojego tatę, ale to stało się tak nieoczekiwanie, pod wpływem emocji... Wróciłam z tego wyjazdu, nie powiedziałam ojcu, że miałam romans. Jakiś czas później okazało się, że jestem w ciąży. Tata myślał, że to jego dziecko, a ja postanowiłam nie wyprowadzać go z błędu... I kiedy po trzynastu latach Twój tata dowiedział się, że nie jesteś jego dzieckiem, które kochał, pielęgnował i o które dbał, nie mógł się z tym pogodzić. Znienawidził i mnie, i ciebie. To dlatego zaczął pić...
Proszę cię córeczko, nie miej mi tego za złe. Mam nadzieję, że mi wybaczysz...
                                                          Mama

Przeczytałam ten list jeszcze parę razy. Nadal nie mógłam uwierzyć w to, co tam było napisane. To jakiś żart, prawda? ... Po policzkach spłynęły mi słone łzy. Poczułam się jakaś zdradzona, oszukana... Ciężko było mi się z tym pogodzić. Zwłaszcza teraz, gdy postanowiłam uciec. Przez 17 lat żyć w nieświadomości, myśląc że rodzony ojciec cię nienawidzi, cierpieć krzywdy... To gdzie był wtedy i gdzie jest teraz ten prawdziwy ojciec? Czemu się mną nie interesował? A mama... Zdradziła tatę. Nie mógłam tego zrozumieć. To nie mieściło się w mojej głowie. Zmięłam list w dłoni i włożyłam go do kieszeni bluzy. Po chwili znalazłam to, czego szukałam. Udałam się do łazienki- musiałam wziąć prysznic, który oczyści mnie ze wszystkiego. Zdjęłam ubranie i weszłam do kabiny. Odkręciłam kurek i poczułam, jak oblewa mnie fala ciepła. Zamknęłam oczy i starałam się zapomnieć o wszystkich problemach.

Kiedy wyszłam z prysznica, była godzina 22:05. Sprawdziłam, czy wszystko mam i nastawiłam budzik na czwartą dziesięć. Zmęczona po dzisiejszym dniu, zasnęłam jak dziecko.
Spacerowałam po parku; było ciepło, słońce przygrzewało, a pod stopami szelesciły jesienne liście. Byłam szczęśliwa: wyzwolona od wszystkich zmartwień i problemów, nie musiałam martwić się o jutro. Nagle zobaczyłam nadbiegającego z naprzeciwka chłopaka; nie zdążyłam przyjrzeć się dokładnie jego twarzy, zauważyłam tylko brązowe, rozwichrzone włosy, i poczułam uderzenie w ramię- to brunet przebiegając, natknął się na mnie. Biegł szybko, jakby przed czymś uciekając. Gdy mnie wyminął, obejrzał się za siebie i czas jakby się zatrzymał; spojrzałam w jego miodowe oczy i oniemiałam. Zobaczyłam w nich jakby tęsknotę, smutek, lecz zarazem radość... Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Obejrzałam się znowu za siebie, ale chłopaka już nie było...
Usłyszałam dzwonek budzika. Otworzyłam oczy i podpierając się na rękach, uniosłam tułów. Uhh, co za dziwny sen. I te oczy... Zupełnie jakbyśmy się znali, a przecież nigdy w życiu nie spotkałam chłopaka o takiej twarzy. Aaa, zresztą. Nie miałam czasu nad tym rozmyślać, bo nie miałam go dużo. Wstałam szybko, wyjęłam z szafy czarne rurki, szarą bluzę z kapturem, uczesałam włosy w wysokiego kucyka i zabrałam z krzesła torebkę i walizkę, ruszyłam na palcach po schodach. Słyszałam chrapanie w sypialni- czyli ojciec już wrócił i śpi jak zabity, więc nie mam się czego obawiać. Pewnie będzie tak spał do dziesiątej. Przemyłam twarz, pociągnęłam raz rzęsy tuszem i zabrałam się za śniadanie. Umyłam zęby, po czym założyłam moje nike, kurtkę, chwyciłam uchwyt walizki i przewiesiłam przez ramię torebkę. Upewniłam się jeszcze, czy są w niej pieniądze, po czym otworzyłam drzwi. Obejrzałam się jeszcze za siebie. Żegnaj domie, żegnaj tato, żegnajcie wszystkie wspomnienia... Już się nie zobaczymy. Wychyliłam się na zewnątrz i trochę niepewnie postawiłam stopę za progiem. A więc zaczynam nowy i mam nadzieję, lepszy rozdział w swoim życiu.


__________________________________________
Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim, którzy czytają tego bloga:)
Inf.: dla nie mogących się doczekać wkroczenia Justina- pojawi się on w 5 rozdziale, więc bądźcie cierpliwi:)

Mam ogromną prośbę: jeśli ktoś robi szablony lub zna takiego kogoś, to proszę o kontakt: he4rtbreak3r@gmail.com
To bardzo ważne, będę bardzo wdzięczna za pomoc:)

Rozdział drugi

Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami. Słyszałam, jak ktoś pijanym krokiem przemieszcza się po parterze: najpierw po przedpokoju, potem w kuchni, a następnie usłyszałam, że wspina się po schodach. W duchu modliłam się, żeby nie przyszło mu do głowy zapukać do mojego pokoju. Bo w tej sytuacji "zapukać" znaczy tyle, co wywalić drzwi razem z zawiasami. Tym razem miałam szczęście. Ojciec był zbyt najebany, żeby o mnie pomyśleć. Usłyszałam, że kieruje się w stronę sypialni, po czym zatrzaskuje drzwi i już ledwie dosłyszalny dźwięk, jakby padał na łóżko. Spojrzałam na komórkę, dochodziła ósma. Odczekałam chwilę, aż zaśnie i wstałam, po cichu zaczynając zbierać się do szkoły.
Zeszłam po schodach na palcach i poszłam do kuchni przygotować sobie śniadanie. Wyjrzałam przez okno- w duchu dziękowałam Bogu, że było dziś chłodno, bo mogłam spokojnie założyć długi rękaw i dżinsy, żeby nikt nie zauważył moich ran. Rozpuściłam włosy, gdyby przypadkiem zsunęła mi się bluzka i widać by było szramę na karku. Zjadłam, założyłam moje Nike i kurtkę, przewiesiłam torbę przez ramię i wyszłam na zewnątrz.
Podjęłam decyzję.
Ruszyłam do szkoły z odrobinę lepszym nastawieniem.

W szkole byłam nieobecna. Cały czas myślałam o tym, co zamierzałam zrobić. Szłam przez korytarz, rozważając jeszcze raz wszystkie "za" i "przeciw" pomimo, że już przecież podjęłam decyzję. Zamyślona nie zwracałam w ogóle uwagi, jak idę, więc oczywiście w pewnym momencie poczułam dość silny wstrząs, po czym pstryknięcie palcami.
-Hej, obudz się - usłyszałam czyjś głos. Na pewno męski; nie wyczułam w nim gniewu, zniecierpliwienia i tym podobnych, tylko życzliwość.
-Aa, przepraszam - bąknęłam i już chciałam wyminąć osobę, na która wpadłam, ale następne zdanie sprawiło, że musiałam zatrzymać się na chwilę i odpowiedzieć.
-Jestem Carol - uśmiechnął się chłopak. - A ty?
Jest dość wysokim, dobrze zbudowanym blondynem, o jasnej cerze, miłym uśmiechu i niebieskich oczach. Jest przyjstojny, temu nie mogę zaprzeczyć.
-Isabelle- odparłam, uśmiechając się blado. -Przepraszam cię, ale się spieszę. Na razie.
Uśmiechnęłam się na pożegnanie i ruszyłam szybkim krokiem w stronę windy. Przeszłam parę metrów, skręciłam w boczny korytarz i na samym jego końcu znów chciałam skręcić, lecz poczułam jakąś dłoń na swoim ramieniu.
-Isabelle - szepnął Carol. Zupełnie się tego nie spodziewałam i miałam ochotę wejść w końcu do tej windy, ale opanowałam się i odparłam jak najmilej umiałam:
-Tak?
-Masz dzisiaj jakieś plany na wieczór? - zapytał.
No, no, tego się nie spodziewałam. Przeanalizowałam wszystko, co musiałam dzisiaj zrobić i nawet jeśli bym chciała, nie mógłam się z nim spotkać.
-Przykro mi, ale dzisiaj cały dzień jestem zajęta... -Odparłam po chwili, udając smutek. Nie miałam ochoty iść na żadne spotkanie.
-Ahh, szkoda. Może innym razem.
-Może... - nie chciałam tego, ale zabrzmiało to tak jakoś smutno i nienaturalnie, jakbym cały czas myślała o czymś podczas tej rozmowy. Bo tak naprawdę nie ma żadnego "może", nie będzie żadnego spotkania "innym razem". Sama nie wiem, co tak naprawdę będzie. Wiem tylko, że muszę uciec.
-To... - Chłopak zawahał się przez chwilę. - Może dam ci swój numer? Jeśli zmienisz zdanie, zadzwoń.
-Okej -odparłam niepewnie. Trochę było mi żal Carola. Ale przecież nie mogę mu obiecać czegoś co jest niemożliwe tylko po to, żeby z jego twarzy zniknął smtek. Jestem osobą wrażliwą i nie lubię, gdy ludzie są smutni i cierpią, mimo że sama jestem krzywdzona. Może nie chcę żeby ktoś kogoś ranił dlatego, bo sama wiem jaki to ból? Chyba dlatego... ."Weź się w garść", pomyślałam. Wymieniliśmy się numerami, po czym pożegnałam się z nim i wsiadłam do windy. Nacisnęłam guziczek i czekałam, aż znajdę się na trzecim piętrze. W końcu winda zatrzymała się, a ja wysiadłam. Nagle usłyszałam jakiś głos:
-Hej, Isa, poczekaj!
Obróciłam się w stronę z której słyszałam prośbę i zobaczyłam Samanthę. Była zdyszana, trochę spocona, miała zgięty tułów i podpierała się rękami o kolana. Uniosła jedną do góry i powtórzyła:
-Zaczekaj.
Poczekałam więc, aż do mnie dojdzie i złapie oddech. Najwyraźniej biegła po schodach podczas gdy ja jechałam sobie spokojnie w windzie.
-Nie było by wygodniej w windzie? - Zaśmiałam się.
-Ohh, no bo zanim zdążyłam dobiec do windy to się już zamknęła więc pobiegłam schodami -wydyszała.
-Więc co sprawiło że podjęłaś taki wysiłek? - Uśmiechnęłam się znowu. Lubię Sam. Jest miłą brunetką o ślicznej karnacji, której zazdroszczą jej wszystkie dziewczyny w szkole. Ma śliczne małe usteczka i ładne, czekoladowe oczy. Nie maluje się w ogóle, więc wdzięku dodaje jej naturalny, dziewczęcy wygląd.
-Widziałam, że rozmawiasz z Carolem i wydawał się jakiś smutny, więc teraz chciałabym się dowiedzieć, o czym była rozmowa- odparła jednym tchem.
-Hmm... Chodź, pójdźmy już pod klasę- powiedziałam.
-No więc?- zagaiła znowu Sammie, gdy spacerowałyśmy po korytarzu, kierując się w stronę klasy od biologii.
-No... Carol chciał się dzisiaj ze mną umówić na wieczór. - wreszcie to powiedziałam. Nie jestem typem dziewczyny, które strasznie podekscytowane lecą i rozpowiadają każdemu z kim się umówiły, żeby tylko się pochwalić jakie to one mają "branie"...
-Aaaaa! - Zapiszczała radośnie Sam. -I co? Zgodziłaś się? - zapytała z nadzieją w głosie.
-Nie.
-Jak to!? Carol jest jednym z najprzystojnieszych chłopaków w szkole i zaprosił cię na randkę, a ty tak po prostu mu odmówiłaś? - odparła niedowierzając, kładąc nacisk na "tak po prostu". Zatrzymałam się i stanęłam naprzeciw niej.
-Sammie, posłuchaj. Mam dziś do załatwienia kilka naprawdę ważnych spraw i nie mam głowy do randek, tym bardziej po wczorajszym dniu... więc proszę cię, daj spokój i skończmy temat, hm?
Ups. Wyrwało mi się... Teraz Sam będzie się dopytywać, co się wczoraj takiego wydarzyło.
-Aa... Co po wczorajszym dniu? Coś się stało? - tak. Stało się. Ojciec znowu mnie bił. Ale zamiast tego powiedziałam tylko:
-Ahh, nic. Po prostu ciężki dzień. Wiesz, nie mam ochoty o tym rozmawiać, okej?
-Jasne. Ale pamiętaj, że jeśli masz jakieś kłopoty, zawsze możesz na mnie liczyć; pomogę ci, chociażby rozmową - uśmiechnęła się.
Zrobiło mi się tak jakoś miło. Bo tak naprawdę nie miałam przyjaciół, z którymi mogłabym szczerze porozmawiać, którzy wsparli by mnie w ciężkich chwilach; miałam tylko znajomych, z którymi rozmawiałam o jakichś błachostkach. Wtedy, gdy ojciec zaczął pić, uznałam że nie chcę nikogo mieszać w moje życie prywatne ani obarczać kogokolwiek moimi problemami. Po prostu starałam radzić sobie z tym wszystkim sama, ale też byłam mało ufna, odkąd ojciec tak diametralnie się zmienił. Moje życie wywróciło się wtedy do góry nogami i chciałam być sama. Przez pewien okres czasu z nikim nie rozmawiałam, cały czas byłam smutna i przygnębiona, nauczyciele się martwili... Ale jaka miałam być, kiedy mój własny ojciec się mnie wyparł, nienawidził mnie, odrzucił tak nagle, a ja nie wiedziałam, dlaczego. To był okropny cios i po tym przyzwyczaiłam się już do samotności. Od tej pory też cały czas grałam. Udawałam, że wszystko jest już okej i nie ma się czym martwić, a tamto to było tylko przejściowe; że prawie każdy nastolatek tak ma. Zaskakujące, bo wszyscy mi wierzyli.

Zadzwonił dzwonek. To była moja ostatnia lekcja- dzisiaj, i już w ogóle. Zamierzałam od razu zacząć realizację mojego planu, więc szybko wybiegłam z klasy, żegnając się z Samanthą. Zjechałam windą na parter, skierowałam się do szatni, po czym szybko założyłam kurtkę i buty i przerzucając torbę przez ramię, wyszłam ze szkoły.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział pierwszy

Otworzyłam drzwi i po cichu weszłam do środka. Było wpół do piątej, właśnie wróciłam ze szkoły. Ruszyłam na palcach przez przedpokój, starając się iść jak najciszej. Gdy postawiłam już stopę na pierwszym stopniu schodów, usłyszałam jakieś chrząknięcie, a potem skrzypienie opieranej o kanapę ręki. Chciałam szybko wymknąć się do swojego pokoju, gdy usłyszałam:
-Isabelle!
Moje trudy poszły na nic. Ojciec się obudził. Zobaczyłam go w drzwiach łączących mały salonik z kuchnią. Wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle. Nie dość, że pijany, to jeszcze naćpany. Pomięty, brudny, twarz czerwona jak burak, pięciocentymetrowe wory pod oczami, tłuste włosy opadające na wysokie czoło, przekrwione białka i to szaleństwo w oczach, które mnie przerażało ilekroć w nie spojrzałam. Zataczał się, podpierając się o ściany. W końcu stanął przede mną, a ja poczułam odór papierosów i wódki z jego ust. Żadna nowość. Po chwili pijanym głosem powiedział:
-Gdzie ty się do cholery jasnej podziewałaś!?
-Idź, jesteś naprany jak PKS - odparłam, próbując go odsunąć od siebie ręką i wejść na schody. To był błąd.
-Ty myślisz, że kurwa co? Ja tu mam jak pies z głodu zdychać!? - Krzyknął.
-Trzeba było nie chlać!- odpowiedziałam krzykiem. Po prostu nie wytrzymałam. To nie była pierwsza awantura jaką mi po pijaku urządzał.
-Ty gówniaro! Zaraz cię nauczę szacunku!- ryknął.
Zaczęło się piekło.
Chwycił mnie za włosy, próbując podnieść do góry co mu się nie udało, a mi sprawiło tak ogromny ból, że krzyknęłam. Zaczął mnie szarpać, w końcu gdy zaczęłam coś krzyczeć i kopać go po łydkach, zamachnął się prawą ręką, a ja poczułam tylko jak z ogromną siłą uderza mnie w twarz. Po chwili skóra tak bardzo mnie piekła, że spływające po niej łzy sprawiały mi ból.
-Zostaw mnie!
Zaczęłam znowu krzyczeć. To go tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło. Znów zaczął na oślep okładać mnie pięściami, kopać, aż w końcu w ułamku sekundy udało mi się chwycić torbę i walnąć go z całej siły jaka mi pozostała, w brzuch. Zatoczył się, wydawało mi się że jego oczy nabiegnięte krwią zaraz nią eksplodują, dostrzegłam pianę w kącikach jego ust. Przeraziłam się. Chciałam szybko uciec do pokoju, ale byłam zbyt słaba, a on po prochach był nabuzowany i zanim zdążyłam podnieść jakąkolwiek kończynę, rzucił się na mnie, chwycił pod szyją i z całej siły rzucił o ścianę. Poczułam przeszywający ból przechodzący od czaszki aż do kręgosłupa. Otworzyłam tylko usta, nie mając siły nawet krzyczeć. Ból był tak potworny, że zemdlałam.

Obudziłam się z przeszywającym bólem głowy. Leżałam jeszcze chwilę na ziemi, po czym spróbowałam się podnieść. Natychmiast straciłam równowagę, przed oczami widziałam mgłę i jakieś mroczki. Zamknęłam je i próbowałam wymacać w kieszeni komórkę. Gdy już mi się to udało, uchyliłam jedną powiekę i spojrzałam na wyświetlacz. Jasna cholera, była trzecia w nocy, spałam przez dziesięć godzin. Przetarłam oczy, i podpierając się o ścianę, pomału wstałam po czym chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę kuchni. W jednej chwili przypomniałam sobie wszystko: że ojciec znowu mnie bił, kopał, spoliczkował i najgorsze.... Gdy przed oczami zobaczyłam wszystko co się stało i to, jak rzucił mną o ścianę, poczułam ogromny ból. Nie tyle co fizyczny, ale w głębi duszy. Zadawałam sobie jedno pytanie: dlatego? Dlaczego on się nade mną znęca? Przecież jestem jego córką... Powinien mnie kochać, a nie krzywdzić i wykorzystywać. Lecz nie zawsze tak było. Do 13 roku mojego życia ojciec był kochany, dbał o mnie i nie pozwalał, żeby stała mi się jakaś krzywda. Byłam, jak to się mówi- jego oczkiem w głowie. Wszystko zmieniło się pewnego dnia. Ojciec był niespokojny, rozmawiał z matką. Po chwili zaczął krzyczeć; nie słyszałam co, ponieważ ciotka kazała mi odejść od drzwi. Byłam na tyle duża, że rozumiałam że coś się stało. Coś poważnego, bo rodzice rzadko się kłócili, a tym bardziej tata nigdy nie krzyczał na matkę. Po tej "rozmowie" ojciec zaczął mnie unikać, często nie było go w domu, a gdy po późnym powrocie zastawał mnie jeszcze nie śpiącą, jego oczy nabierały skrzywdzonego, lecz złowrogiego wyrazu; szedł wtedy szybko do sypialni i zatrzaskiwał z całej siły za sobą drzwi. Często, gdy pod
nimi wtedy chwilę stałam, słyszałam cichy, stłumiony płacz, po czym wszystko cichło, bo ojciec najwyraźniej zasypiał. Matki też unikał. Czasami wracał do domu pijany. Po pół roku była to już nasza codzienność; wracał pijany, zły, ale od razu szedł spać. Przez pewien okres czasu, dokładnie rok, nie miałyśmy się czego z mamą obawiać. Aż do wtedy, gdy pierwszy raz uderzył matkę w policzek. Wrócił jak zwykle pijany, trochę podjarany. Mama była już na skraju załamania psychicznego i gdy powiedziała, że mógłby dać już spokój i przestać pić, wtedy ją uderzył. Nie wiedziałam, czemu dać spokój. Nie dowiedziałam się tego do dziś. Wielokrotnie pytałam o to matkę, ale ona wtedy spuszczała wzrok i odchodziła gdzieś w kąt, z wymalowanym na twarzy poczuciem winy.

Zrobiłam sobie herbaty, wcześniej upewniając się czy ojciec jest w domu. Na szczęście nie było go - pewnie jak zwykle nachlał się i spał na ławce w jakimś parku lub rowie. Nie martwiłam się- ja się cieszyłam. Przez chwilę miałam spokój, parę godzin w ciągu których nie muszę się bać, chować i unikać.
Wyjęłam z lodówki plasterek szynki i położyłam go na kromce chleba, razem z serem żółtym, sałatką i pomidorem. Gdy już ją zjadłam, udałam się do swojego pokoju. Zabrałam z podłogi torbę, która nadal leżała na ziemi. Położyłam ją na krześle, po czym zamknęłam drzwi do pokoju na klucz. Mimo, że spałam przeszło dziesięć godzin, byłam senna i bolała mnie głowa. Gdy się rozbierałam, by przebrać się w piżamę, w lustrze zobaczyłam coś strasznego. Do tej pory nawet nie pomyślałam o tym, by się przejrzeć. Na policzku widniał jeszcze żółto-zielony siniak, oczy podkrążone, ręce i nogi podrapane i posiniaczone. Ale najgorsze było to, co zobaczyłam gdy odwróciłam się plecami do lustra- wielka, biegnąca od karku do kości ogonowej, czerwono-sina szrama. To był dla mnie wstrząsający widok. Pod tą raną widoczne były wszystkie moje kręgi, w niektórych miejscach skóra była mocno podrapana i posiniaczona. Wyglądało to jakby ktoś rozdarł mi w tym miejscu skórę, po czym ją niedokładnie zaszył. Szybko się otrząsnęłam, założyłam piżamę i położyłam się do łóżka, leżąc na prawym boku.
Postanowiłam, że muszę to zmienić. Nie zasłużyłam na takie traktowanie. Miałam 4 godziny na sen; z rozwijającym się w głowie pomysłem, zasnęłam.